sobota, 28 lipca 2012

Finneganów tren to pikuś

Mikołaj, syn młodszy, zwany również Dzidziusiem (mimo zaawansowanego wieku trzech lat), podchodzi do mnie z bojową miną. Mina oznacza, że będzie poważna dyskusja. Biorę głęboki oddech. Dzidziuś ma tę przypadłość, że słowa wychodzą z niego szybciej niż biega Usain Bolt. Szybko wyrzucane słowa nie mają końcówek i trzeba się połowy domyślać. Cała spięta i gotowa do konfrontacji z moim trzylatkiem uśmiecham się, jak gdyby nic lepszego nie mogło mnie spotkać niż rozmowa ze sprinterem mowy polskiej. Ale o dziwo zaczyna się całkiem składnie:

- Mamusiu, możemy się pobawić?
- Oczywiście synku - odpowiadam z najmilszym z uśmiechów, choć ochoty we mnie tyle, co nic, a nawet mniej - A w co się będziemy bawić? Może poczytamy?
 - Nie, za dużo czytamy. Bolą mnie już kostki, mam złamane nóżki - tak wygląda ostateczny argument, który ma go ochronić przed robieniem tego, na co nie ma ochoty - Chcę, żebyś była moim kejendem.

I tu zaczynają się schody. Bo oprócz tego, że Dzidziuś mówi szybko, to jeszcze wybiera sobie słowa najtrudniejsze, jakie usłyszy i potem delektuje się ich wypowiadaniem. Wpadam w lekką panikę, bo on wyczuwa jak radar, że go nie rozumiem. Zaczyna się wtedy złościć i mówić jeszcze szybciej. Postanawiam delikatnie dopytać:

- Kim synku? Holendrem?
- Holender już przegrał Ejło i pojechał do domu. Kejendem!

Kejendem, kejendem. Kurczę, przecież jestem dobra w łamigłówkach słownych, jolkę z Wyborczej rozwalałam w try miga, scrabble to mój żywioł, dam radę. Wdech, wydech, kombinuję. Kwerenda, kolęda, może spider-man! Spider-man zawsze działa!

- Spider-manem mam być?
- Nieeee!!! Kejendem!!! No jak kejend zrób!
- Ale co mam zrobić???
- Przynieś mi kanapki do stołu i z soczkiem wodą.
- Kelnerem! Mówi się kelnerem!

Dziecko patrzy na mnie z wyraźnym wyrzutem:

- No kelnerem bądż!
- Wiesz, mamusia ma świetny pomysł! To ty będziesz kelnerem, założę ci fartuszek, dam ci tacę i ty mi będziesz nosił jedzonko do stołu. Ok?
- Dobrze, może być.

Happy end, ale spięcie w karku, jak po bokserskiej rozgrzewce. Zrozumienie własnego dziecka to czasem wysiłek, przy którym czytanie Joyce'a wysiada w przedbiegach. A! I przy dziecku nie da się zasnąć, taka burza intelektualna, a przy FT efekt murowany, pięć minut i lulam jak niemowlę. Dziękuję koleżance za to, że mi tę książkę ofiarowała na urodziny. Idealny prezent dla zmęczonej matki. Polecam!




8 komentarzy:

  1. Moja starsza córka w podobnym wieku mówiła kupti-dapti. Pół roku trwało dochodzenie 5 dorosłych osób, żeby w końcu zrozumiec, że chodziło o ubikację. Język dzieci bywa ciekawy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Obserwowanie tego, w jaki sposób dziecko przyswaja sobie język, jest naprawdę fascynujące i często bardzo zabawne. Wzruszające też:)

      Usuń
  2. Mój syn nie mówił w ogóle zrozumiały słów do wieku lat trzech. Całymi zdaniami zasuwał opowiadania, tyle, że miał swój język. Mąż o dziwo załapał i potrafili tym językiem gawędzić, ale ja tylko rozumiałam, odpowiadałam już po polsku. Miał iść do przedszkola, idę do dyrektorki i pytam, jak to będzie, bo oni go nie zrozumieją, na to ona (bo to mądra kobieta była), zeby się nie martwiła, bo syn rozwija się prawidłowo. Wcześniej były popołudnia otwarte i syn się bawił w grupie.
    Poszedł do przedszkola pierwszego dnia, wrócił i jak gdyby nic zaczął 'po ludzku' mówić. Przestawił sie płynnie, bo taka potrzeba była. Jak w tym kawale o Jasiu, który nie mówiła wcale do lat ośmiu, aż pewnego dnia spytał gdzie jest kompot, matka, babka, ojciec wszyscy ręce do nieba i modły dziękczynne uskuteczniają - nasz syn przemówił. Dlaczego synu nic do tej pory nie mówiłeś - zawsze kompot był, odpowiedział Jasiu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A jeśli idzie o tren, nawet nie podchodzę do zadania

      Usuń
    2. Kasia, ja też bym nie podeszła, sama nie kupiłabym na pewno, ale jak już mam, chciałam zawalczyć. Jednak męczenie się z książką, choćby najgenialniejszą we wszechświecie, uważam za bezsensowne. W tym czasie przeczytam z dziesięć może mniej genialnych, ale zrozumiałych i wnoszących coś do mojego życia. Całe szczęście, że to nie literatura francuska, nie musiałam się z tym na studiach zmagać. Podziwiam tych, którzy to rozumieją i umieją docenić. Ja wiejska baba jestem, mnie tam bliżej w stronę Prousta;)

      Usuń
  3. Przy jej objętości masz gwarantowane usypianie co najmniej przez rok. Maksimum eksperymentów literackich na które mogę się zdobyc to Droga przez Flandrię i Gra w klasy :-) Przynajmniej jest jakaś szansa dobrnięcia do końca w dającej się wyobrazic przyszłości choc i to zdarzenie przyszłe i niepewne jak dożycie do emerytury :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Grę w klasy lubię! Może dlatego, że tam Paryż jest, czyli moje klimaty. Drogi przez Flandrię nie czytałam. I też stwierdziłam, że moje możliwości są ograniczone, nie tyle intelektualne, co fizyczne. Zmęczenie dopada mnie zbyt szybko przy niektórych książkach. Organizm się broni:)

      Usuń
  4. Super! Czyta się z przyjemnością Wasze dialogi. Proszę o więcej, mówcie, mi wszystko, wszystko o.... :-)

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...