piątek, 10 sierpnia 2012

Romantyzm krwią polany


Nie rozumiem polskiego rynku książki. Dlaczego u nas dobre pozycje przepadają w nawale zagranicznego badziewia? Co jest z nami nie tak, że przegapiamy wartościowe lektury, żeby tylko być na czasie z nowościami wątpliwej jakości? Trafiłam przez zupełny przypadek, po długich poszukiwaniach dotyczących motywu Paryża w polskiej literaturze, na książkę Pawła Goźlińskiego Jul. Na mój wiejski rozum to powinna być lektura uzupełniająca wiedzę o polskim Romantyzmie, idąca śladem Boya i odbrązawiania narodowych mitów. Pewnie dlatego przepadła gdzieś, nie wiadomo gdzie.


Fakt, czyta się z mozołem, jest ciężka jak diabli, pokręcona, momentami obrzydliwa. Odkładałam na półkę ze sto razy, ale potem znowu do niej wracałam. I tak dobre trzy miesiące. Bo to skomplikowany temat. Wątek kryminalny stał się tu pretekstem do rozrachunku z mitem Wielkiej Emigracji. Och, jak nas uczono o Polakach w Paryżu, odwiedzających piękne salony Hotelu Lambert i podtrzymujących nadzieję na odzyskanie wolności. A tu mamy inny obraz emigrantów.  Zagubionych, nieudolnych, żyjących z dnia na dzień, skłóconych między sobą. Do tego oczywiście wieszczów i rozgrywki między nimi. W Julu nie znalazłam nowej wiedzy, ale spodobało mi się,  że fakty i idee znane z biografii i opracowań, zostały podane w formie powieści kryminalnej. Świetny pomysł moim zdaniem. Oczywiście dużo tu i fikcji, ale wszystko razem tworzy zgrabną całość. 

Bo to był bardzo ciekawy okres z punktu widzenia nie tylko badacza literatury. Przecież działo się tam tyle, że dzisiejsza prasa plotkarska by nie podołała. Wszyscy mieli mniejsze lub większe grzeszki na sumieniu. Rywalizacja Słowackiego z Mickiewiczem, małe złośliwości i wielkie świństwa, Krasiński, który w Paryżu był  u siebie w domu. Tu się urodził, tu miał swój pałac, on nie czuł wielkiego związku z przybyłymi z Polski rodakami. Oni z nim zresztą też. Znalazł wspólny język ze Słowackim, może dlatego, że  obaj czuli się o stopień niżej od Mickiewicza. Do Polski jeździł, kiedy chciał, nie tęsknił i nie rozpaczał, że wierzby płaczącej nie zobaczy.

Ci trzej panowie, gdyby widzieli, jak ich dzisiaj stawiamy obok siebie w jednym rządku z podpisem wieszcze, pewnie nie byliby najszczęśliwsi. Mity to jednak nasza specjalność. Kreowanie sobie obrazów na podstawie wybranych zdarzeń. Nieogarnianie całości, brak próby zrozumienia wszystkich aspektów sprawy. Po prostu kompletny brak logiki, gdy w grę wchodzą sprawy narodowe. Przeciętny Polak nic nie wie o życiu tych ludzi, ba, przeciętny Polak niewiele już wie o ich twórczości. Moje pokolenie było nią, że tak powiem, przesycone do przesytu. Dlatego, na przekór, najbliższy jest mi Norwid. Adasia lubię, i Julka również darzę sympatią, najmniej mi Zygmuś do serca przypadł, bo tę Elizę tak traktował zupełnie nieromantycznie. Mickiewicz, jak widać na poniższym obrazku, to było takie słoneczko nasze, a reszta krążyła wokół niego.




I jeszcze ten Towiański! Nigdy nie mogłam załapać, że ludzie się dali tak omotać. Rozumiem, że byli na obczyźnie, słabi, podatni, marzący o powrocie tam, gdzie ostatni raz czuli się szczęśliwi. Mickiewicz w dodatku z Litwy, Polskę z Warszawą i Krakowem, znał tylko ze słyszenia, ożeniony z Celiną Szymanowską, a darzył wcześniej uczuciem matkę żony. Celina, wyrwana z rodzinnego domu, została żoną Adama przez nieporozumienie, rzucona do Paryża w biedę i tułanie się po kolejnych mieszkaniach, rodząca w międzyczasie dziecko za dzieckiem, do tego jeszcze ta cala Ksawera Deybel, w końcu zwariowała. Towiański podobno ją uzdrowił, więc  święcie w niego wierzyła i nawet Ksawerę tolerowała pod własnym dachem.  Nieszczęść tyle spadało na Mickiewicza, a do tego bezpłodność twórcza, że był podatny na iluzje obiecujące mu, powrót do wolnej Polski, do Maryli, gryki i dzięcieliny pałającej i głoszące, że  Polacy to naród nad narody, jedyny taki na świecie, no boski częstochowski po prostu, którego poświęcenie wyzwoli wszystkie kraje.

Słowacki z Mickiewiczem miał na pieńku za doktora Bécu. Nigdy mu tego nie darował, a do tego Adam go traktował jak dzieciaka i wierszokletę, więc ambicja urażona była strasznie. Zygmuś siedział sobie w pałacu, najczęściej podszczypując Delfinę, a w międzyczasie płodząc potomków i dziedziców nazwiska. Ludzie to byli zwyczajni, z wadami, małostkami i dąsami. Różnili się od innych wielkim talentem literackim, co czyniło ich genialnymi poetami, ale niekoniecznie idealnymi ludźmi.

W tym kierunku idzie książka Goźlińskiego. Nie ma tu Romantyzmu w różowym kolorze, nie ma rozważań, czy to jest przyjaźń, czy to jest kochanie, ale raczej ciemno wszędzie, głucho wszędzie, co to będzie, co to będzie? Jest brudny, błotnisty Paryż sprzed przebudowy Haussmanna, jest krew, zabójstwa, trupy, syfilis, zdrady, kłótnie, dziwki, hazard i beznadziejność. Dawni bohaterowie, zesłańcy i żołnierze, w stolicy Francji nie potrafią żyć, pracować, kochać. Zamknięci w swoim gronie, trzymający się między Polakami, z pretensją do Paryża, że w ogóle istnieje, że muszą tu być. Francuzi Polaków darzyli sympatią, ale nie wiedzieli za bardzo, co z nimi zrobić. Trochę się bali ich szalonych pomysłów. Dali im schronienie na swojej ziemi, ale nie mogli za nich żyć.

 Fragment z zapowiedzi:

Lipiec 1845. Paryż. Wszechobecne błoto tężeje w pomarszczony dywan. Nieregularny rytm kroków przechodniów, końskich kopyt i kół powozów wzbija w powietrze chmury pyłu. Zmieszany z gęstymi wyziewami paryskich kominów wciska się w oczy i zmienia miasto w jego własne widmo. Nad ranem 2 lipca w dół Rue Mouffetard zbiega poprzecinana pasami płomieni ludzka sylwetka. Żywa pochodnia. Emigrant Adam Podhorecki strzela jej w głowę, by skrócić męki. Staje się tym samym pierwszym podejrzanym, ale też wspólnikiem mordercy. Żeby uwolnić się od oskarżenia – i widm własnej przeszłości – będzie musiał rozwiązać zagadkę serii potwornych morderstw. Dochodzi do nich w środowisku polskich emigrantów. Jedną z kolejnych ofiar ma być Mickiewicz. Kto stoi za zamachem na jego życie? Prorok Towiański? Moskiewska ambasada? Bracia zmartwychwstańcy? Francuska policja? Fałszywe złoto? Syfilis? Co ma wspólnego z morderstwami tajemniczy klub haszyszystów? Jak głęboko sięga tajemnica morderstw?

Dla mnie to świetny kryminał retro i  niezła rozprawa z naszym schematycznym myśleniem o Romantyzmie i właśnie za to tę książkę cenię. Szkoda straszna, że tak bez większego echa przeszła gdzieś bokiem, bo dobra jest. Uprzedzam jednak z góry, że od pierwszej sceny może się robić słabo, bo autor nie szczędzi czytelnikowi opisów śmierci, zabójstw, bywa okropnie, ale ma to oczywiście swoje usprawiedliwienie, przez to książka jest mocna, dosadna i prawdziwa.

Jeszcze jednym jej atutem jest oczywiście opis ówczesnego Paryża, wszystkie te smaczki z epoki. Jest kilka błędów we francuskich nazwach, ale jakoś to przełknęłam bez większych cierpień, bo fabuła wynagradza takie niedociągnięcia. Przyczepię się jedynie do strony graficznej, rozumiem, że był jakiś pomysł na oryginalną oprawę, ale się zmył. Okładka taka bez werwy i ilustracje à la komiks, jakoś do mnie nie przemawiają. Coś tu nie do końca zagrało, chociaż idea może i była niezła. Rozmawiałam z kilkoma osobami na temat tej książki i wszyscy zgodnie przyznali, że okładka jest nieczytelna, nie w sensie przekazu, ale czysto graficznie. Ale jako że zawartość dużo, dużo lepsza, niech już będzie.





Moje ulubione lektury uzupełniające:

Oczywiście zawsze przy mnie Tadeusz Boy-Żeleński i jego dzieła zebrane, a wśród nich Brązownicy. Do Boya będę często nawiązywać, bo bardzo sobie cenię jego twórczość, poczucie humoru. Do tego kochał Paryż i pięknie o nim pisał, jak chyba nikt inny w Polsce.


A to o żonie Mickiewicza, nacierpiała się kobieta przy nim...On przy niej zresztą też niemało. 




SzatAnioł to najlepsza jak dotąd książka o Słowackim (moim zdaniem oczywiście)



A to moja ulubiona książka o Mickiewiczu, w ogóle cenię Tomasza Łubieńskiego:



Nie będę tu wklejała wszystkich tomów listów Krasińskiego do różnych osób, ale właśnie z nich najchętniej czerpię wiedzę o Zygmusiu. Przeciekawe!

5 komentarzy:

  1. Tej faktycznie bardzo ciekawej książce chyba zaszkodziła etykieta kryminału. "Jul" mógł nie spełnić oczekiwań wielbicieli literatury popularnej, bo jednak daleko mu do tylko rozrywki, a z kolei ci, którzy mają alergię na gatunki kojarzone z popkulturą, reagowali pewnie alergicznie na hasło "kryminał". Zgadzam się z Twoją opinią, że za mało o tej książce mówiono. Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  2. Czyli precz z etykietami:)) Również pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  3. Ha! Mnie również z polskich romantyków najbliższy był zawsze Norwid! Dzięki za podpowiedź, chętnie przeczytam tę książkę:)
    Pozdrawiam serdecznie!

    OdpowiedzUsuń
  4. Kim Ty jesteś, Kobieto?! Nie odpowiadaj oczywiście, ale tak pięknie piszesz, że opędzić myśli nie mogę. Zazdroszczę Ci tych paryskich nostalgii...:)

    OdpowiedzUsuń
  5. Przeczytałam od początku do końca Twój post, gdyż jest świetny.
    Masz niezwykły dar pisania. Piszesz, że książka trudna i ociekająca wszystkim co się da...., ale zainteresowałaś mnie ogromnie.
    I ja się dziwię, że naszych czytelników się faszeruje tym zagranicznym badziewiem, gdy u nas świetnych pisarzy i książek nie brak, tyle, że się ich nie promuje.
    Już na samych blogach to widać co się czyta. Niektóre blogerki nawet nie ukrywają, że polskiej literatury - o0 zgrozo- nie czytają.
    Ale to wina uważam wydawnictw, których jest mnóstwo, ale w których nie ma właściwej selekcji książek na warte i nie warte wydawania.


    Załączam pozdrowienia.

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...