poniedziałek, 13 sierpnia 2012

Paris Paris

Powiedzmy, że ostatnio nie jest za wesoło, nie ma co się oszukiwać, wszystko idzie nie tak, jak powinno. Plany sobie, a życie jak zwykle sobie. A ja chciałbym być na zdjęciu poniżej i szperać u bukinistów:





Tęsknię za Paryżem, mieliśmy jechać już niedługo, ale oczywiście nie pojedziemy, bo to, bo siamto. Nie wiem, czy powrót do Polski był najlepszym pomysłem, na jaki wpadłam w życiu, coraz częściej wydaje mi się, że niestety nie. Z drugiej strony, zawsze można tam wrócić i ta nadzieja mnie pociesza znacznie w takie dni, jak dzisiejszy. Więc dzisiaj będzie pod znakiem Paryża, miłości i miłości do Paryża. Książek na te tematy ci u mnie dostatek, jest w czym wybierać, ale nastrój mnie skłania ku miłości nieszczęśliwej i kolejnej opowieści o kobiecie, która żyła w cieniu geniusza. Kolejny dowód na to, że wielki artysta wcale nie oznacza dobry człowiek, może nawet nie powinno oznaczać, a tym co się dadzą zżerać geniuszom, no cóż, widziały gały, co brały ( oj, rzeczywiście, nastrój mam nie najlepszy).






Miłość i Paryż albo Paryż i miłość

 (zależnie od humoru)


"Kiedy znów zobaczyłem moją żonę stojącą przy torach (...) pomyślałem, że wolałbym umrzeć, nim pokochałem kogoś innego"*
Hadley Richardson była pierwszą żoną Ernesta Hemingway’a, matką jego syna Jacka (Bumby’ego), babką dwóch znanych aktorek Mariel i Margaux. Paula McLain uczyniła z niej bohaterkę swojej powieści Madame Hemingway i podjęła próbę zrozumienia jej życiowych wyborów. Oddała głos Hadley, aby opowiedzieć jej wersję wydarzeń. Myślę, że narracja prowadzona w pierwszej osobie doskonale się sprawdziła w tej powieści. Chwilami miałam wrażenie, że czytam pamiętnik.
Tytuł, i w oryginale (The Paris Wife), i w wersji polskiej, jest bardzo znaczący, bo zawiera całą prawdę o Hadley. Przeszła do historii właśnie jako żona Hemingwaya, jak gdyby fakt bycia żoną sławnego pisarza definiował w pełni jej osobę. Jakby nie była nikim innym, sobą, ale istniała tylko dzięki niemu. Poniekąd tak właśnie było.
Ernest i Hadley
Ta naiwna, niedoświadczona (mimo wieku) kobieta, chyba czuła, w jak trudną relację się angażuje, ale kochała Ernesta ponad wszystko na świecie, przez jakiś czas z wzajemnością, a to warte było w jej oczach każdej ceny. Może, gdyby nie była tak ufna i niedoświadczona, nie rzuciłaby się na szeroką wodę i została w swoim pokoiku, u boku siostry i jej męża. Stara panna, której zabrakło odwagi, aby dokonać może i szalonego, lecz własnego wyboru. Ale odwagi starczyło i wybór został dokonany, a ona stała się madame Hemingway, pierwszą, ale nie ostatnią.
Bycie żoną wielkiego artysty to ciężki kawałek chleba i historia Hadley to potwierdza. Żyła tylko dla niego. Nikt nie znałby jej dzisiaj, gdyby on jej nie pokochał. Ten wspaniały mężczyzna, o niezrównanym talencie, pożądany przez kobiety, skomplikowany i noszący w sobie niezagojone rany. Dlaczego wybrał właśnie ją? Taką przeciętną, lekko staroświecką dziewczynę z Południa, kiedy w zasięgu ręki miał kobiety o wiele piękniejsze i lepiej wykształcone. Czy była to ucieczka przed kobietą dominującą, jaką była jego matka? Chciał może kogoś, kto będzie go kochał bez oceniania, wiernie, z całkowitym oddaniem, miłością, jakiej jeszcze nie zaznał. Był bardzo młody, kiedy zadecydował o losie swoim i o osiem lat starszej Hadley. Ta decyzja miała zmienić jej życie.


Ernest Hemingway z przyjaciółmi w kawiarni w Pampelunie: Gerald Murphy, Sara Murphy, Pauline Pfeiffer, Ernest Hemingway i Elizabeth Hadley Richardson
rok 1926
Pauline Pfeiffer - to ona zabrała Hadley męża, a on się za bardzo nie opierał



Mimo pokusy, aby współczuć Hadley i pochylić się nad jej cierpieniem, starałam się zrozumieć obie strony. Przecież dzięki Ernestowi tak naprawdę zaczęła żyć. On otworzył jej świat, aby zaznała rozkoszy i goryczy. Ona popełniła częsty dla kobiet błąd całkowitego poświęcenia się ukochanemu mężczyźnie. Zaczęła, co prawda, wreszcie żyć bardzo intensywnie, ale nie panowała nad swoim losem. Jej światem był Ernest Hemingway. Nie mogło się to dobrze skończyć. Rzadko kto jest w stanie unieść wszystkie pokładane w nim nadzieje bez zagubienia siebie samego. Hadley to potrafiła, Ernest absolutnie nie. Poszła za nim w każde miejsce, w które on chciał pójść, wspierała, czytała, radziła, odganiała problemy, wielbiła i może na tym mogłoby upłynąć jej życie, gdyby nie fakt, że każdy artysta żywi się nowymi doznaniami, intensywnymi emocjami. Świat artysty musi wirować, mieć intensywne kolory, smaki i zapachy, musi go podniecać i kusić, rzucać nowe wyzwania i inspirować do tworzenia. Jaką inspiracją mogła być uległa, kochająca, niezmienna żona?
"Mąż ma koło siebie dwie przystojne dziewczyny(...). Jedna jest nowa i dziwna, i jeśli mąż ma pecha, dochodzi do tego, że kocha je obie."*
Opowieść staje się prawdziwie bolesna, gdy Ernest postawił żonę twarzą w twarz z tą trzecią, dla której w końcu ją porzucił. A Hadley zgodziła się na życie z nimi pod jednym dachem. Jej upokorzenie było całkowite. Nic więcej nie mogła zrobić, żeby go zatrzymać.
Szkoda, wielka szkoda tej miłości, tej rodziny, tego minionego szczęścia. Szkoda Hadley, szkoda Bumby’ego, żal Ernesta. Ale z drugiej strony, przecież to samo życie, ich życie, o którym decydowali. Ona miała coś, co trudno przecenić. Intensywność uczuć, spotkania z niezwykłymi ludźmi, Paryż. I w końcu jednak znalazła spokojną przystań u boku Paula. Czy osiągnęłaby to wszystko, gdyby na jej drodze nie stanął pewien młody, zdolny i przystojny przyszły pisarz.? Jestem pewna, że nie. Zapłaciła wysoką cenę za te kilka lat szczęścia, ale, moim zdaniem, było warto.

 Ernest Hemingway, Elizabeth Hadley Richards  z  synem Jackiem  "Bumby" Hemingway'em na nartach w Schruns, Austria 
rok 1926

Książka Pauli McLain kipi emocjami. Naprawdę trudno jest nie ulec pokusie stawiania się na miejscu bohaterki, ale nie można tego robić. To były tylko jej wybory. Nic już tego nie zmieni. Warto sięgnąć po „Madame Hemingway”, bo to wzruszające studium kobiecego oddania ukochanemu mężczyźnie, a w tle pojawia się Paryż i „les années folles” (szalone lata), jeden z najpiękniejszych okresów w historii tego miasta. Miasta, które dużo daje, ale nigdy nie pozwala o sobie zapomnieć.

"Paryż nigdy nie ma końca i wspomnienia każdego, kto w nim mieszkał, różnią się od wspomnień kogoś innego. Zawsze do niego wracaliśmy bez względu na to, kim byliśmy czy jak się zmienił, czy z jakimi trudnościami albo łatwością można było tam dotrzeć. Paryż zawsze był tego wart i otrzymywało się zapłatę za wszystko, co mu się przyniosło. Ale taki był Paryż w tych dawnych czasach, kiedy byliśmy bardzo biedni i bardzo szczęśliwi."* 


*Ernest Hemingway "Ruchome święto"

A na koniec, żeby się już tak totalnie zdołować dzisiaj, piosenka Marca Lavoine'a (mojego dawnego sąsiada z rue de Rivoli) o bezgranicznej, ale nie ślepej miłości do Paryża. Słucham i dół się pogłębia:))



Quand j'te quitte un peu loin

Tu ressembles au chagrin

Ça m'fait un mal de chien



Paris Paris combien

Paris tout c'que tu veux

Boul'vard des bouleversés
Paris tu m'as renversé
Paris tu m'as laissé



Paris Paris combien

Paris tout c'que tu veux

Paris Paris tenu


Paris Paris perdu

Paris tu m'as laissé

Sur ton pavé






7 komentarzy:

  1. Zawsze w takich razach zastanawia mnie, czy lepiej żyć letnio i bezpiecznie emocjonalnie, czy dać się porwać, poparzyć, ale jednak koniec końców mieć o czym myśleć i co wspominać po latach?

    OdpowiedzUsuń
  2. Akurat w tym przypadku, mimo nieudanego małżeństwa, Hemingway otworzył przed nią cały świat. Nawet drugiego męża, z którym była potem całe życie, poznała dzięki niemu.

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie wiem, co ci napisać, kiedy patrzę na zdjęcie znad Sekwany mogę się tylko uśmiechać z radosną tęsknotą, bo już niedługo, już za chwilę :). Może to, że jak już osiągniesz dno tego doła to można się tylko odbić i piać w górę. Tęsknotę rozumiem doskonale, boc ja tylko tam bywam, a tęsknię już na lotnisku, a co dopiero, jak się miało ziemię całą u swoich stóp... książki nie znam, więc zamilknę. Natomiast francuskiego też nie znam, więc piosenka nie dołuje, aczkolwiek nastraja nostalgicznie. Nazwisko piosenkarza zapamiętałam, kiedy usiłowałam kupić płytę Daniel Lavoie i wciąż natrafiałam na Marca Lavoine. Życzę dobrego odbicia. A co do pytania Kasi - żyć letnio i bezpiecznie-to nie żyć wcale, chyba już lepiej dać się porwać i sparzyć. Lepiej żałować, że się coś zrobiło, niż żałować, że się czegoś nie zrobiło.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A mam czasem takie nastroje przyziemne, ale ogólnie nie jestem marudą, a gdy już nawet mi się zdarza, staram się coś dobrego z takiego dołka wyciągnąć. A żyć też wolę intensywnie, w końcu ino roz, a dobrze:) Pozdrawiam i dziękuję za każde twoje słowo:))

      Usuń
  4. Pewnie to zależy od rodzaju błędów, które popełniamy i musimy potem wspominać. Też mi się wydaje, ze jak człowiek zbuduje wokół mur, żeby się nie dać zranić, nie dać dotknąć, to ten mur jest mieczem obosiecznym i chroni, ale też odgradza od świata radości wszelakich.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gdy byłam młodsza, takie głupoty mi do głowy przychodziły, że hej! Nie wiem, czy teraz bym się zdecydowała rzucić wszystko i wyjechać do Paryża, ale kiedyś miałam tę odwagę i przez ten jeden gest brawury zbieram teraz efekty. Tam męża poznałam,tam się nauczyłam wszystkiego, co wiem o Paryżu, literaturze francuskiej. Tam przede wszystkim zaczęłam nawet śnić po francusku, do dzisiaj rozmowy z sobą prowadzę w tym języku. Odważyłam się to mam:)A tak byłabym nauczycielką francuskiego w szkole, gdzie nikt sie tego języka uczyć nie chce.

      Usuń
    2. A ja cię Marta podziwiam, bo wydaje mi się, że więcej odwagi trzeba było, zeby wrócić do Polski z Paryża, niż zeby tam pierwszy raz wyjechać.

      Usuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...