czwartek, 13 września 2012

Jules i Jim

Miał być wczoraj wieczorny relaks przed telewizorem. Chciałam obejrzeć jakiś niezbyt ciężki film, najlepiej komedię romantyczną. Trafiłam na "Randkę w ciemno" no i nie dałam rady. Niby wiem, że to ma być łatwe, lekkie i przyjemne, ale niech by nie uwłaczało mojej inteligencji, którą z racji bycia człowiekiem jednak posiadam w jakimś tam stopniu rozwiniętą. Nie rzucałam kapciem w ekran, bo kapci nie noszę i ekrany się teraz tak łatwo rysują. Nie jak kiedyś, gdy Rubin rodziców spadł na twarz i nic się nie stało. Dałam sobie spokój z filmem i sięgnęłam po książkę. Na oślep prawie, wybrałam coś niewielkiego rozmiarem.  Jules i Jim. O miłości, owszem, ale ani łatwej, ani lekkiej, ani szczęśliwej. Nic to, bowiem było pięknie. Przypomniałam sobie tę lekturę po wielu latach i nadal tak samo mi się podoba.

Taka niepozorna książeczka, a taka moc. Jej autor Henri-Pierre Roché miał 74 lata, gdy zdecydował się opisać historię przyjaźni z niemieckim pisarzem Franzem Hesselem, ale przede wszystkim wielkiej miłości do jego żony Helen Grund. W powieści Roché jest Jimem, Franz Jules'em a Helen to Kathe.




Było to w roku 1907.
Mały, okrąglutki Jules, jeszcze obcy w Paryżu, poporosił dużego i chudego Jima (choć go ledwie znał), żeby pomógł mu się dostać na bal Szkoły Sztuk Pięknych; Jim wystarał się o kartę wstępu i zaprowadził go do wypożyczalni kostiumów. I w chwili kiedy Jules przebierał między szmatkami, by w końcu wybrać prosty kostium niewolnika, zrodziła się w Jimie przyjaźń dla Julesa. A na balu, gdzie Jules mało mówił, a tylko jego oczy jak kulki błyszczały ciepłem i humorem, przyjaźń ta jeszcze wzrosła.


Dwóch przyjaciół korzysta bez umiaru z uroków paryskiej belle époque, przez ich życie przewijają się wciąż nowe kobiety, którymi szybko się nudzą. W poszukiwaniu nowych doznań eksperymentują wymieniając się partnerkami, odwiedzając burdele, zawsze razem, zawsze lojalni wobec siebie, szczerzy, nierozłączni. Podróżują również po Europie i wydaje się, że nic i nikt nie może przerwać łączących ich więzi, że wspólne przeżycia scaliły ich na zawsze. Nie tylko kobiety wprawiają ich w euforię.


Przyszedł czas na eter.

Zaczęli głęboko wdychać. Każde z nich trzymało swój flakonik i tampon waty. Jim wyczuwał w tym jakby fizyczne oszustwo. - Rozweselające – powiedziało któreś z nich. - Rozweselające – potwierdzili pozostali.
Mózg wypełniał się chłodem, w uszach gwizdało. Cudowna błogość. Ciało nadymało się jak miech. Zapach, początkowo nieprzyjemny, stawał się niezbędny.


Gdy Jules poznaje Kathe i przedstawia ją przyjacielowi, staje się jasne, że jest to kobieta ich życia. Życia i śmierci. Między mężczyznami stanęło to, co innym wydawać by się mogło największym szczęściem - prawdziwa, wielka miłość.

Przychodził do Jima, zachowywał się tajemniczo, co Jim uznał za pomyślny znak. Zaproponował Jimowi:
Chodź z nami, ze mną i z Kathe, świętować 14 lipca, zapraszamy cię...ale...(popatrzył Jimowi w oczy i dodał cicho i wolno)...nie z nią, dobrze, Jim?
- Tak, Jules - odpowiedział Jim.

 Oni kochają ją, ona kocha ich obu, ale wychodzi za mąż za Jules'a. Wybucha I wojna światowa, która rozdziela młode małżeństwo od Jima. Ale gdy się ponownie spotkają, uczucia biorą górę i już nic nie może powstrzymać nadciągającej katastrofy, która zniszczy wszystkich. Jules patrzy na romans żony z przyjacielem, bojąc się, że straci ich oboje. Jimowi i Kathe miłość nie przynosi spełnienia. Zabrnęli już jednak za daleko, by się wycofać z popełnionych błędów, z wypowiedzianych słów. Stoją nad brzegiem przepaści...

Opowieść o miłosnym trójkącie aż kipi emocjami, chociaż autor, opisujący w końcu własne przeżycia, jest bardzo oszczędny w słowach i środkach stylistycznych. Aż nie chce się wierzyć, że taka historia mieści się na tych 260 stronach tej książki niewielkiego formatu (pamiętacie serię z kolibrem?). To dla mnie również miara kunsztu pisarskiego, opowiedzieć coś, co pozostawi czytelnika bez tchu, zużywając niewiele papieru.


Książką zachwycił się w 1955 roku reżyser François Truffaut i na jej podstawie zrealizował w 1962 roku film pod tym samym tytułem. Z piękną Jeanne Moreau. Film już kultowy, o niezwykłym klimacie. Najlepsze francuskie kino.










Jeanne Moreau śpiewa Tourbillon de la vie w filmie "Jules i Jim" 

Wiele lat później Vanessa Paradis oddała hołd wielkiej aktorce. Piękna scena. 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...