sobota, 13 października 2012

Mniam mniam

Leniwy weekend sobie płynie, obiad skonsumowany w towarzystwie rodzinnym. Babcia czyta potworkom ukochane Skrzaty Wila Huygena. Kupiłam rok temu na Targach w Krakowie, jako pierwszą książkę z długiej listy upragnionych i od tego czasu miłość totalna. Wszystkim polecam, bo to i mądre, i zabawne, i pięknie wydane. Ale nie o tym, nie o tym...

Jesienią zaczynam więcej myśleć o jedzeniu i gotowaniu. Taka forma obrony przed chłodem, który rozpanoszył się za oknem. Coś dobrego do schrupania zawsze jest mile widziane, do tego ciepła herbata z sokiem malinowym, kocyk, kanapa i książka. Nic więcej do szczęścia mi nie potrzeba.

Wczoraj sobie poczytałam o polskiej kuchni i jej historii. Maja i Jan Łozińscy powracają z kolejną pozycją z serii retro Wydawnictwa Naukowego PWN. Tym razem zajęli się Historią polskiego smaku i, jak zawsze, zrobili to doskonale. Książki jeszcze w wersji papierowej nie mam, więc nie mogłam  pogłaskać i w pełni oczu nasycić, ale i to przyjdzie niedługo. Cenię  szczególnie wydania albumowe, nie da się ich zastąpić żadnym e-bookiem, więc czekam z utęsknieniem na swój egzemplarz. Za to najbardziej lubię moją pracę, spełnia moje marznie o wchodzeniu do wielkiej księgarni i ściąganiu z półek wszystkich książek, które chcę mieć. Raj na ziemi. 

Historia polskiego smaku opowiada o tysiącu lat polskiej kuchni, o jej dziejach od początku naszej państwowości aż po czasy PRL-u! Przedstawia  nie tylko zmieniające się przez wieki menu Polaków, ale także przeobrażenia całej, szeroko pojętej, kultury kulinarnej – obyczajów związanych ze stołem i jadalnią, zastawy stołowej i sprzętów kuchennych, historię rodzimych książek kucharskich




Zaczynamy naszą przygodę z polską kuchnią od czasów Piastów, kiedy to "państwo Mieszka obfitowało w żywność, mięso, miód i rybę” i śledzimy jej ewolucję w kolejnych wiekach, przez kuchnię epoki Jagiellonów, stoły sarmackie, kuchnię oświeconą, ziemiańską, międzywojenną i powojenną. Bardzo interesująca lektura, naszpikowana ciekawostkami i bogato ilustrowana, ale ma jedną wadę, ciągle chce się jeść w czasie czytania, więc radzę nie zabierać się za nią na czczo. Te miody, mięsiwa, sery, chleby pieczone na zakwasie, a nie te dzisiejsze gumowate! Wszystko, co tworzy naszą kuchnię narodową jest tutaj opisane. A kuchnię mamy dobrą, opartą na wielowiekowej tradycji, więc jest o czym pisać i czytać. Myślę, że Historia polskiego smaku może się spodobać nie tylko kucharzom i kucharkom:) A tak serio, to po prostu świetna pozycja wprowadzająca w polską kuchnię "od kuchni". 

Wielkim atutem wszystkich książek Mai i Jana Łozińskich jest to, czego czytelnik nie widzi, czyli prace poszukiwawcze. Przekopać się przez te wszystkie źródła informacji, wyselekcjonować to, co potencjalnie najciekawsze, zdecydować o tym, co zachować, a co pominąć, ciężka sprawa. 

Dobry tekst plus świetne zdjęcia i reprodukcje i jest uczta! W miarę przeglądania i czytania pojawiła się we mnie taka błogość. Trudno mi to opisać, to jak powrót w dobrze znane, lubiane miejsce. Były kiedyś, w moim dzieciństwie takie czasy, gdy siadało się wspólnie do stołu dużo częściej niż dziś, niedzielne obiady u babci były obowiązkiem (nie zawsze wtedy lubianym). Posiłek służył posilaniu się i byciu razem. Teraz mniej tego, mimo że o gotowaniu się papla i pisze wszędzie. Tylko forma przerasta często treść. Są opisy potraw, coraz to bardziej wyszukanych, są zdjęcia prezentujące bułkę z cynamonem jak modelkę na wybiegu, a nie ma ludzi dookoła. Albo makaron wystylizowany na śnieżnobiałym talerzu, a duszy tam brak. Jest opis jak zrobić jajku makijaż, a nie ma słowa o jego smaku. Wolę jednak spaghetti walnięte łychą na talerz z kamionki, byle wokół ludzi było widać zajadających wspólnie. Dużo z tej atmosfery jest w Historii polskiego smaku i tytuł w tym wypadku idealny. Przypomina o biesiadowaniu, wspólnym przygotowywaniu przetworów, wypieków i posiłków, jako okazjach do bycia razem. Smak jest najważniejszy, uczucie, które się w człowieku budzi, gdy coś mu smakuje, a nie biała kuchnia na wysoki połysk z przyrządami z kosmosu. Sama jestem  zwolenniczką miejsc z duszą, z historią, więc mam przede wszystkim ogromny drewniany stół - serce domu. Nie to, żebym o urodę potraw nie dbała, ale bez przesady, nie zapominam, gdzie skończą i że jedzenie jest dla ludzi, a nie ludzie dla jedzenia.


 Marcin Jabłoński - Kawiarka*






Wnętrze krakowskiej piekarni

Na końcu znajduje się Słownik potraw i produktów dawnej kuchni polskiej. Wstyd przyznać, ale niektórych nazw w życiu nie słyszałam:)


Wszystkie zdjęcia pochodzą z książki, więc wiadomo, prawa zastrzeżone;)

4 komentarze:

  1. Uwielbiam Łozińskich! To kolejna pozycja, którą chciałabym pochłonąć:)
    Z tym kocem, herbatką i książką to u mnie jeszcze marzenie:)
    Serdeczności

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ich albumy są naprawdę piękne, chce się mieć wszystkie:)

      Usuń
  2. Ja dopiero zaczynam przygodę z Łozińskimi (czytam "W przedwojennej Polsce") i jestem zachwycona! Piszą ciekawie i widać, że przekopali się przez ogrom źródeł (i jednocześnie nie jest to tylko taki "zlepek" faktów i ciekawostek bez ładu i składu, tylko wszystko się łączy, jeden temat przechodzi w drugi).

    Zgadzam się z tym, że obecnie raczej skupiamy się na samym posiłku, a nie całej tej otoczce wspólnego ucztowania.

    O książce wspominałam już nawet mojej mamie i też jest zainteresowana. :) A co dawnego słownictwa to ostatnio zupełnie przypadkiem (tak wyszło nam w rozmowie) dowiedziałam się od taty, że kiedyś na posiłek między obiadem a kolacją (czyli pewnie dzisiejszy podwieczorek) mówiło się jużyna. Potem przez parę dni miałam taką fazę, że specjalnie używałam tego słowa zamiast współczesnego określenia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Język, który odchodzi w niepamięć ma w sobie tyle uroku! Też lubiłam wyciągać takie nieużywane słowa:)

      Usuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...