czwartek, 21 lutego 2013

Hôtel du Nord

Zmęczyłam się trochę tym przebywaniem od dłuższego czasu w Wersalu Marii Antoniny i dla odmiany sięgnęłam po książkę o zupełnie innym miejscu, innych czasach i ludziach. Wieki temu wydano ją również w Polsce, jeszcze można znaleźć na pewno. Hôtel du Nord  Eugène'a Dabita to jedna z moich pierwszych paryskich lektur. Mam do niej duży sentyment.




Emil i Luiza Lecouvreur postanawiają zmienić swoje życie i zgromadzone przez lata oszczędności zainwestować w coś własnego. Marzy im się hotelik, gdzie mogliby być "na swoim". Postanawiają wydzierżawić Hôtel du Nord. Taką zmianę uważają za awans społeczny, możliwość ucieczki od klasy robotniczej i jej ciężkiej doli. Pozornie im się to udaje, ale tak naprawdę nadal tkwią w tym samym środowisku. Może w trochę ładniejszym miejscu, może jest i nieco lżej, ale dość szybko przekonują się, że nie jest to łatwy kawałek chleba.

Literacki Hôtel du Nord znajduje się nad kanałem Saint-Martin, z dala od turystycznych szlaków ówczesnego i dzisiejszego Paryża. Dla Lecouvreurów stanowi ukoronowanie ich życiowej drogi. W rzeczywistości zarządzają maleńkim, podrzędnym hotelikiem, zamieszkałym przede wszystkim przez robotników. Ludzie wynajmujący w nim pokoje przynoszą do niego niewiele radości i wiele nieszczęścia. Luiza, la patronne, stara się, aby uczynić to miejsce przyjemnym, czystym i porządnym. Nie akceptuje wynajmu na godziny, aby nie przyciągać do hotelu prostytutek i ich klientów. Trzyma się tej zasady, wierząc, ze właśnie to odróżnia jej hotel od podejrzanych miejsc. Nie waha się, mimo odczuwanego współczucia, wyrzucić na bruk pokojówki, gdy dziewczyna, zrozpaczona po śmierci synka, zaczyna sypiać z klientami hotelu za pieniądze. Luiza musi też borykać się z brudnymi i brudzącymi mieszkańcami, z kolei dla Emila praca okazuje się być zajęciem wykonywanym 24 godziny na dobę. W ciągu dnia zajmuje się restauracją i barem, w nocy czuwa, by wpuścić wracających o różnych porach gości, ledwie uda mu się przyłożyć głowę do poduszki, już pierwsi klienci schodzą się na kawę i śniadanie.

Mimo to nowe życie zaczyna ich cieszyć. Powoli przyzwyczajają się do jego rytmu i obowiązków, mają dobre relacje z gośćmi, zyskują sobie szacunek i sympatię. Madame Lecouvreur jest w tej książce jedyną zdecydowanie jasną postacią. Nie potrafi ograniczyć się do roli szefowej hotelu, szybko przywiązuje się do niektórych klientów, opiekuje się nimi, odwiedza w szpitalu, a nawet towarzyszy im w ostatnich chwilach. Jej dobre serce sprawia, że miejsce nabiera domowego charakteru. 

Każdy rozdział stanowi osobny obraz, opisuje przybywające, mieszkające i odchodzące stąd osoby. Widzimy jedynie fragmenty ich życia, kiedy losy bohaterów splatają się z historią hotelu. Nie dowiadujemy się skąd przychodzą i dokąd idą. Jedynym punktem stałym (jak się okaże, nie na długo) jest hotel, a wraz z nim Emil i Luiza.





W tej mini-powieści znajdujemy przejmujący obraz robotniczego Paryża lat dwudziestych ubiegłego wieku. Autor znakomicie oddał atmosferę miasta, zwyczaje zwykłych ludzi, rolę paryskich brasseries i restauracji, skupiających ludzi wokół szklaneczki czegoś mocniejszego. Realia podkreśla prosty język jakim napisana jest książka, łatwy w odbiorze, oszczędny w środkach stylistycznych, doskonale dostosowany do opisywanych miejsc, ludzi i zdarzeń.



Robotnicy na tarasie kawiarni
(Ouvriers à la terrasse d'un café), 1910.
© Albert Harlingue / Roger-Viollet.


Wokół Hôtel du Nord, toczy się zwykłe życie. Szare, beznadziejne, odcięte zupełnie od świateł wielkiego miasta. Wyprawa do eleganckich dzielnic to prawie podróż do innego świata. "Miejscowi" wolą zatem pozostać u siebie, w okolicach dobrze znanych. Większość z nich przybyła do Paryża z prowincji, czują się wyobcowani, nędzni, niepasujący. Szukają więc choć namiastki tak zwanego "chez soi" (u siebie). Takim miejscem staje się Hôtel du Nord, tu sypiają, jadają i odpoczywają po pracy. Tu rozgrywają się ich osobiste dramaty, bacznie obserwowane przez sąsiadów i właścicieli. Krótkotrwałe romanse, zdrady, niechciane ciąże, utarczki, bójki. Ich życie zamyka się między hotelowym pokojem, pracą i knajpkami, w których mogą się upić, aby zapomnieć o codziennych troskach. Jedyną, acz krótkotrwałą, rozrywką są nowi goście oraz obserwowanie relacji między bywalcami hotelu, a potem plotkowanie o nich. Przeraża samotność, której doświadczają bohaterowie książki. Próbują się z nią zmagać, uciekając w przelotne związki, powierzchowne relacje, namiastki bliskości.


Poruszająca jest scena wyłowienia z kanału zwłok samobójczyni, młodej dziewczyny. Zbiegają się gapie, ale ich zainteresowaniu brak jakiegokolwiek współczucia, takie sytuacje są tu bowiem bardzo częste. C'est la vie! Jedynie Lecouvrer wydaje się być wewnętrznie wstrząśnięty tym, co widzi. Jednak później sam zgadza się na odesłanie Renée, wiedząc przecież, że młoda kobieta może podobnie skończyć. Ludzie mieszkający i pracujący w okolicy są jakby znieczuleni, ilość nieszczęścia, z jaką obcują, czyni ich niewrażliwymi lub w najlepszym wypadku pogodzonymi z tym, co się wokół wydarza. 

Dla mnie szczególnie interesujące są historie kobiet. Bezwolnych, bezmyślnych, zależnych od mężczyzn, oddających im zarobione pieniądze. Ślepo ufają, mając nadzieję na szybki ślub i małżeńskie pożycie, wydające się w ogóle nie obchodzić ich wybranków. Kobiety są ukazane jako obiekt seksualny, po który sięga się, gdy przyjdzie ochota, nie pytając o zgodę, a później odstawia w kąt, aby tam czekały na kolejnego mężczyznę, chcącego ich użyć. Przyjechały do Paryża pragnąc lepszego losu, ale w większości kończą jako prostytutki, a potem ich ciała wyławiane są z kanału Saint-Martin. Miasto wchłania je i wypluwa, chore, spracowane i samotne.


Lektura jest niepokojąca, niewygodna, kompletnie odbiegająca od idyllicznych wyobrażeń o stolicy Francji. Uświadamia czytelnikowi, że miasto ma też drugie oblicze, ciemne, czasami przerażające. Tak było wtedy i tak jest dzisiaj. Często wracam do książki Dabita, bo pozwala wejść do Paryża, którego nie ma w turystycznych przewodnikach i chociaż wiele się od tamtych czasów zmieniło, zapewniam was, że takie miejsca nadal istnieją. Pełne są emigrantów, ludzi poszukujących szczęścia w wielkim mieście, niemogących sobie jednak pozwolić na wynajęcie tu mieszkania (z powodów finansowych lub prawnych). Jest to świat, o którym niechętnie się w Paryżu wspomina, gdyż stanowi niemały wyrzut sumienia. Głośno zaczyna się robić, gdy nagle pożar pochłonie kilkadziesiąt ofiar. Niewielu ma szczęście trafić do miejsca, jakie opisał Dabit. Najczęściej właściciele tych przybytków są nastawieni na szybki zysk bez inwestycji, w hotelach jest brudno, wspólne łazienki i toalety na piętrze, a stare instalacje grzewcze i elektryczne są przyczyną tragedii. 


W książce dominują dość przygnębiające uczucia. Smutek, poczucie beznadziei, samotność, zagubienie, wyobcowanie następują jedno po drugim z rzadka przepuszczając jaśniejsze promienie radości. W dodatku tylko na chwilę. Ten brak możliwości ucieczki do czegoś lepszego uosabia najlepiej Renée, porzucona w ciąży przez kochanka, odnajdująca swą kobiecą siłę i sens życia w macierzyństwie, a potem staczająca się na dno po śmierci dziecka. Los dał jej na chwilę spróbować, kim mogłaby być, a potem odebrał jej wszystko. Ona sama nie potrafiła zdobyć się na walkę o samą siebie, bezwolnie poddając się okolicznościom.


Podejrzewam, żekiedy powieść została wydana w Polsce wiele lat temu, miała ukazać okrutne oblicze kapitalizmu, ale znajdujemy w niej wymowny fragment opisujący uroczystości pierwszomajowe, gdy manifestujący wywołują poczucie zagrożenia, a pozostaje po nich jedynie rozbita kamieniem szyba hotelowej restauracji.


Hôtel du Nord powstał w roku 1929, a w 1938 roku na jego podstawie Marcel Carné  wyreżyserował kultowy już film pod tym samym tytułem. W miejscu, gdzie kręcono zdjęcia, nad kanałem Saint-Martin, nadal istnieje hotel o tej nazwie. Eugène Dabit zainspirował się  własną historią, ponieważ jego rodzice prowadzili ten właśnie hotel na quai de Jemmpes. Fasada, znana z filmu, pozostała niezmieniona, jednak wnętrza są dużo bardziej eleganckie. Dziś nikt nie nazwałby go, jak w latach dwudziestych, hotelem skaczących wszy.





Kadr z filmu


Kadr z filmu

Hotel współcześnie

Zdjęcia ze strony hotelu
http://www.hoteldunord.org

7 komentarzy:

  1. Nie czytałam, nie oglądałam wstyd się przyznać, ale nawet nie wiedziałam o istnieniu tego tytułu. Ale już zamówiłam na allegro i mam nadzieję niedługo nadrobić braki:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nic dziwnego, to naprawdę typowo paryski tytuł, chyba tylko jedno wydanie miał w Polsce. Maleńka książeczka, mogła umknąć:)

      Usuń
    2. "Hotel du Nord" był także wydany w roku 1991 przez Agencję Reporter. Wydanie Kolibra jest jednak ładniejsze :)
      Czytałam tę książkę kilka lat temu i bardzo mi się podobała.

      Usuń
    3. Dziękuję za informację, może ktoś znajdzie właśnie to wydanie.

      Usuń
  2. Mam pewien problem z twoim blogiem, bo za każdym razem, gdy tu zajrzę, kupuję kolejne książki:) Aż się boję zaglądać! Przepraszam za wpis anonimowy, ale nie mam żadnego konta. Katarzyna Staniszewska

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zrzedła mi mina po przeczytaniu pierwszych słów, ale potem było już lepiej:) Nie złoszczę się na anonimowe posty, rozumiem, że mogą tu też zaglądać osoby, które nigdzie nie są "zrzeszone", no chyba, że byłoby mało kulturalnie;)

      Usuń
  3. Mam w serii Koliber i może doczeka się czytania.)

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...