poniedziałek, 9 grudnia 2013

Pilch to Pilch. Rolls-Royce, Rolex i Dom Pérignon w jednym.

Zaczęłam czytać przed chwilą drugi tom dziennika Jerzego Pilcha i od razu zachwyt. Od pierwszych stron. Recenzji nie będzie, bo obiektywizmu we mnie żadnego nie ma w tym wypadku. Wszystko mi się podoba w twórczości Pilcha. A najbardziej to, że nie jest pozer (Kasia - ty wiedz, o co biega ;). W dodatku tak  inteligentnych mężczyzn, z poczuciem humoru i dystansem do siebie nie ma wśród naszych pisarzy wielu. Pilch to Pilch. Rolls-Royce, Rolex i Dom Pérignon w jednym.

Co by się nie działo...







18 lip­ca 2012



Na szczęście nie stra­ciłem za­pału do li­te­ra­tu­ry, na szczęście nie za­po­mniałem (za­nik, wi­dać, idzie inną drogą) za­sad rze­miosła. Jed­na z naj­ry­zy­kow­niej­szych i za­ra­zem naj­trud­niej oba­lal­nych brzmi: żeby na­pi­sać do­bry wiersz, trze­ba prze­czy­tać do­bry wiersz. Re­guła – ma się ro­zu­mieć – do­ty­czy wszyst­kich ga­tunków li­te­rac­kich. Żeby na­pi­sać dobrą po­wieść, opo­wia­da­nie czy in­ny so­net, trze­ba ta­kie rze­czy czy­tać, czy­tać i jesz­cze raz czy­tać.

Na­pi­sałem od­ru­cho­wo, iż jest to jed­na z naj­ry­zy­kow­niej­szych za­sad – wy­co­fuję się z te­go szczy­to­wa­nia. Ry­zy­ko w tym – jak i w licz­nych in­nych przy­pad­kach – do­ty­czy wyłącznie gra­fo­manów. „W cza­sie pi­sa­nia ni­cze­go nie czy­tam, pragnę za­cho­wać całko­witą nie­za­leżność, ab­so­lutną wier­ność so­bie, ni­cze­go nie czy­tam, al­bo­wiem za wszelką cenę pragnę uniknąć czy­je­go­kol­wiek wpływu” – wy­zna­je je­den z dru­gim nie­bo­rak i nie za­uważa, jak sa­mobójcze jest to wy­zna­nie. Prze­cież „czyjś wpływ” – oby jak naj­wy­ra­zist­szy – prze­ważnie jest je­dyną szansą nieszczęśni­ka, na ogół tyl­ko to co za­pożyczo­ne, al­bo wręcz tyl­ko to co od­pi­sa­ne, mie­wa w je­go tekście jakąś war­tość.

Po­za wszyst­kim, cóż to za (to praw­da: nie­no­we) gusło, żeby jak się pi­sze – nie czy­tać? Ma­larz, gdy ma­lu­je, ob­razów nie ogląda? Nie wi­dzi? Pej­zażysta z za­mknięty­mi ocza­mi po świe­cie łazi? Rzeźbiarz rzeźb uni­ka, a jak ja­ki po­mnik w da­li spo­strzeże – śmier­tel­nie prze­rażony, iż ar­tyzm je­go wtórnością skażony zo­sta­nie – w prze­ciwną stronę spier­ni­cza, aż się ku­rzy? Kom­po­zy­tor, gdy kom­po­nu­je, mu­zy­ki nie słucha? Nie słyszy?

Wsłuchi­wać się tyl­ko w swój głos wewnętrzny? Wpa­try­wać w ta­kiż ob­raz? Po pierw­sze – nie­wy­ko­nal­ne, po dru­gie – ry­zy­kow­ne. Co zro­bić, jak ani nic nie słychać, ani nic nie wi­dać? Co zro­bić, jak wnu­trien­ne­go głosu, ob­ra­zu (cze­go tam jesz­cze) de­fi­ni­tyw­nie brak? Jak to, co ro­bić? Wia­do­mo co! Ulec wpływo­wi. Mało po­wie­dzia­ne: szu­kać wpływu. Czy­tać. Dużo czy­tać.

Nie ma ta­kiej oko­licz­ności, w której czy­ta­nie by szko­dziło, a już przy pi­sa­niu? Otóż przy pi­sa­niu czy­tać na­leży jak naj­więcej – uta­len­to­wa­ne­mu nie za­szko­dzi, gra­fo­ma­na nie wy­le­czy. Li­te­ra­tu­ra, która czer­pie z li­te­ra­tu­ry – może w tym być pozór jałowi­zny. Tyl­ko „może” i tyl­ko „pozór”, al­bo­wiem – z całą pew­nością – li­te­ra­tu­ra ob­chodząca się bez li­te­ra­tu­ry ska­za­na jest na klęskę.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...