czwartek, 28 listopada 2013

Nie ma kto pisać do pułkownika

Tak się zastanawiam teraz nad relacjami jednostki z władzą i nastrój mam mniej więcej taki, jak podczas lektury Nie ma kto pisać od pułkownika GG Marqueza. Nikt tak jak Gabo nie potrafi wyrazić całej gamy uczuć w tak lapidarnym stylu. Czytam po raz kolejny, odkrywam nowe rzeczy i ciągle jestem zachwycona, ale odczuwam również tak samo intensywny smutek.


Na 54 stronach autor snuje opowieść o starym pułkowniku, weteranie Wojny Tysiąca Dni, od 15 lat oczekującym aż w końcu państwo uzna jego prawa kombatanckie i przyzna mu rentę. W  te dni, gdy do miasteczka podpływa barka z workiem pocztowym na pokładzie, on już czeka w porcie, niby przypadkowy przechodzień, usilnie starając się udawać, że nie interesują go przesyłki przekazywane kierownikowi poczty. Za każdym razem przeżywa tę samą burzę uczuć: od niecierpliwości, przez rosnącą nadzieję po rozpacz i rezygnację, gdy padają słowa "Nie ma kto pisać do pułkownika". 

Wraca potem do domu, gdzie czeka chora żona i zbiera wszystkie siły, aby znów wlać w siebie i w nią nadzieję, że może jednak jutro... Przecież państwo nie mogło o nim zapomnieć. Wraca więc do rozpadającego się domu, do żony cierpiącej na astmę i do koguta, jedynej rzeczy, która dwojgu starych ludzi została po zmarłym synu. Kogut to również ich nadzieja na pieniądze, może wygra jakąś walkę, może uda się go sprzedać, może przyniesie im fortunę. Żyją w nędzy, żywiąc się nadzieją, że w końcu, kiedyś otrzymają należne im pieniądze, a wtedy wszystko się zmieni na lepsze. Wyprzedają wszystkie wartościowe przedmioty, aby przeżyć. Pożyczają pieniądze, kupują na kredyt. Ale nadchodzi dzień, gdy nie mają już nic. Nie mają nic oprócz tej bezsensownej nadziei, oprócz tego rytuału oczekiwania na barkę z pocztą. 

Jedyny pozytywne, choć wcale nie optymistyczne, akcenty to szacunek, którym otaczają starego pułkownika mieszkańcy miasteczka i jego relacja z żoną, w której oboje, choć związani ze sobą na zawsze, nie przestają być samotni. W niej pulsuje niewypowiedziany przez lata żal, w nim poczucie winy za życie, które jej zgotował. Ale trwają, na złe.

Kiedy czyta się to opowiadanie, wie się od początku, że nie będzie tutaj szczęśliwego zakończenia. I gdyby nie wisielcze poczucie humoru Marqueza, ten tekst byłby nie do zniesienia z powodu ilości ludzkiego cierpienia i samotności, którą opisywać tak dosadnie umie jedynie on. Właściwie jest to doskonała lektura, żeby pozbyć się złudzeń, że istnieje sprawiedliwość dla zwykłego człowieka.


W 1999 roku powstał wspaniały, klimatyczny film na podstawie tego opowiadania, z przejmującą rolą Fernando Lujana w roli pułkownika oraz z Marisą Paredes i Salmą Hayek w pozostałych rolach,


środa, 27 listopada 2013

Ach te wredne krasnoludki i ich pogłoski!

Na mój mail do pracowników Urzędu Miasta, z prośbą o udzielenie odpowiedzi na kilka niezbyt skomplikowanych pytań dotyczących losów naszego przedszkola, dostałam odpowiedź:


Szanowna Pani,


W odpowiedzi na Pani pytania, oparte jak Pani stwierdziła na pogłoskach, informuję, że Gmina Namysłów nie ma zamiaru likwidować Przedszkola Nr 4 w Namysłowie.


Pozdrawiam!  (Tu ręce mi opadły, w oficjalnym mailu z Urzędu Miasta "pozdrawiam" z wykrzyknikiem...)

XY


Wielka więc radość w domu moim, że władze nasze przedszkola nie ruszą. Mogę spać spokojnie i nie przejmować się pogłoskami, które po mieście rozsiewają wredne krasnoludki. Jak mogłam uwierzyć, że nasze władze chciałyby skrzywdzić dzieci?  Jak mogłam uwierzyć, że wcisną nam tu żłobek, a nasze dzieci wywalą gdzie indziej? Jak mogłam uwierzyć, że ważne decyzje dotyczące mieszkańców są podejmowane za ich plecami? Jak mogłam uwierzyć, że zrobiono by cokolwiek bez informowania społeczeństwa? Jak mogłam uwierzyć, że przedstawiciele władz pojawiają się w przedszkolu w celu innym niż kurtuazyjna wizyta podszyta troską o najmłodszych? A ja już oczami wyobraźni widziałam kolejne zebrania w sprawie reorganizacji, na których sugerowano nauczycielom wyciszanie sprawy wśród rodziców. Jak mogłam uwierzyć, że traktują przedszkole jak swoją własność, z którą mogą zrobić, co chcą, zapominając, że:

1. Władza zwierzchnia w Rzeczypospolitej Polskiej należy do Narodu.

2. Naród sprawuje władzę przez swoich przedstawicieli lub bezpośrednio.



Przecież to wszystko nieprawda! Wszystko bujdy na resorach! Przecież naszym władzom zawsze przyświeca, że:




(...)"świadomi potrzeby współpracy ze wszystkimi krajami dla dobra Rodziny Ludzkiej,

pomni gorzkich doświadczeń z czasów, gdy podstawowe wolności i prawa człowieka były w naszej Ojczyźnie łamane,



pragnąc na zawsze zagwarantować prawa obywatelskie, a działaniu instytucji publicznych zapewnić rzetelność i sprawność,


w poczuciu odpowiedzialności przed Bogiem lub przed własnym sumieniem,

ustanawiamy Konstytucję Rzeczypospolitej Polskiej

jako prawa podstawowe dla państwa

oparte na poszanowaniu wolności i sprawiedliwości, współdziałaniu władz, dialogu społecznym oraz na zasadzie pomocniczości umacniającej uprawnienia obywateli i ich wspólnot.

Wszystkich, którzy dla dobra Trzeciej Rzeczypospolitej tę Konstytucję będą stosowali,

wzywamy, aby czynili to, dbając o zachowanie przyrodzonej godności człowieka,

jego prawa do wolności i obowiązku solidarności z innymi,

a poszanowanie tych zasad mieli za niewzruszoną podstawę Rzeczypospolitej Polskiej."


EDIT

A taką odpowiedź dostał portal Namyslowianie.pl:

Pojawiające się plotki i pomówienia nie mają nic wspólnego z planami gminy i przyczyniają się do frustracji personelu placówki i rodziców dzieci uczęszczających do przedszkola.
Burmistrz nie likwiduje Przedszkola Nr 4!
Gmina ma jedynie zamiar umieścić w części budynku żłobek. Planowany remont placówki pozwoli stworzyć najlepsze warunki dla dzieci żłobkowych i poprawić standard opieki nad dziećmi przedszkolnymi.
Ilość dzieci w przedszkolach zacznie od 2014 r sukcesywnie spadać z uwagi na wejście w życie tzw. "ustawy 6 - latkowej" połowa dzieci z rocznika 2008 pójdzie od września 2014 r do szkoły, w kolejnych latach "zabraknie" w przedszkolach całego rocznika 6 - latków. Dzięki takiemu "poluzowaniu" będzie można nareszcie stworzyć wygodny dla dzieci i rodziców, nowoczesny żłobek z dogodnym dojazdem i zapewnionymi wszystkimi standardami bezpieczeństwa.

Widać różnicę w traktowaniu zwykłego obywatela i matki, a w podejściu do mediów? To ja jestem ta sfrustrowana pojawiającymi się plotkami rozsiewanymi przez krasnoludki.


poniedziałek, 25 listopada 2013

Co by tu jeszcze spieprzyć, panowie? Co by tu jeszcze?


Dzisiaj dotarła do mnie informacja o zamiarze likwidacji przez burmistrza Namysłowa, Przedszkola nr 4 przy ul. Reymonta 5b. Rodzice dowiedzieli się o tym od zszokowanych pracowników, których poinformowano o sytuacji w piątek. Oczywiście żadnych oficjalnych informacji na ten temat my, rodzice dzieci uczęszczających do przedszkola, nie otrzymaliśmy. Kuriozalny pomysł zamknięcia przedszkola na dużym i rozwojowym osiedlu wywołał oburzenie wśród osób związanych z tą instytucją, zarówno kadry nauczycielskiej, pracowników, jak i rodziców. Komu zależy, żeby zniszczyć wieloletnią placówkę z tradycjami? Dlaczego rodzą się ludziom w głowach takie pomysły? I gdzie w tym wszystkim polityka prorodzinna, dobro dziecka oraz interes społeczny? Mam wrażenie, że w takim urzędzie miejskim siedzi specjalny pracownik, który ma za zadanie wyszukiwanie dobrych rzeczy do spieprzenia. Aby był lepiej zmotywowany, ciągle słucha piosenki Wojciecha Młynarskiego. I dużo mu się udaje spieprzyć w tym mieście (na przykład remont żłobka nr 1), ale akurat nasze przedszkola i szkoły to powód do dumy. Ledwie przebrzmiały echa afery pożyczkowej w namysłowskiej oświacie i wydawałoby się, że urzędowi będzie zależało na chwili ciszy i spokoju, ale widać rozgłos, choć ostatnio z niewłaściwych powodów, jest tym, czym władza się karmi. 

Nasze dzieci mają być poupychane w innych placówkach? Wyrwane z przyjaznego otoczenia, rozdzielone z kolegami i nauczycielkami? Nie wiem, co będzie, bo kto by się przejmował dziećmi i ich rodzicami? Podobno są już wspaniałe plany zagospodarowania budynku, ale czy ktoś w swoim szaleństwie chociaż pomyślał o dzieciach. Bo chyba one powinny być tu najważniejsze.

Dlaczego mają płacić za to, że ktoś nie dopilnował przed dwoma laty remontu namysłowskiego żłobka, który dzisiaj nie nadaje się do użytkowania? Małe dzieci muszą odpowiadać za brak kompetencji urzędników? Niech ci, którzy podejmowali decyzje w sprawie żłobka, przystosują go teraz za własną kasę i łapy precz od naszych dzieci!

Od września ważni (ale nie odważni) panowie łazili po przedszkolu pod pretekstem przygotowań do remontu. Cieszyliśmy się, naiwni, że i u nas w końcu będzie ładniej. A tu już w główkach rodził się pomysł, że takie fajne miejsca, więc może by ich stąd wysiudać. I mało mnie obchodzi, że tu ma być ponoć żłobek (po cholerę żłobkowi tak wielki budynek???), bo żłobek u nas już jest, gdzie indziej, a jeśli za mały i nie spełnia norm, to niech oddadzą urząd miejski na żłobek, wybudują go, niech robią coś, aby nie niszczyć nauczycielom ich miejsca pracy, dzieciom ich miejsca zabawy i nauki, a nam, rodzicom, naszego miejsca świętego spokoju, z zaufanymi, dobrze znanymi i przyjaznymi ludźmi.  Komu to przeszkadza, że placówka dobrze funkcjonuje?

Wybrałam świadomie zamieszkanie w tej okolicy ze względu na świetne usytuowanie placówek edukacyjnych. Bliskość przedszkola, szkoły podstawowej i gimnazjum miały wpływ na moje decyzje o tym, gdzie wychowywać moje dzieci. Nie bez znaczenia był też poziom edukacji oraz atmosfera w przedszkolu. Świadomi rodzice planują na lata wychowanie swoich dzieci, chcąc im zapewnić optymalne warunki. Nie jest mi wszystko jedno, jak panom i paniom w gabinetach, gdzie zostanie rzucone moje dziecko, w dodatku na podstawie decyzji osób, które jego dobro mają w głębokim poważaniu. Nie pozwolę, żeby ktoś sobie robił interesy na jego przyszłości i brak kompetencji w gospodarowaniu funduszami na remonty ukrywał kosztem mojego dziecka.

Kiedy przez lata, całymi miesiącami moje miasto było rozkopane, a ja z wózkiem, klnąc pod nosem, lawirowałam między dziurami, zagryzałam wargi, bo wiedziałam, że będzie lepiej. Że to dla naszego dobra. Ale dzieci to nie dziura w drodze. Nie można ich tak po prostu wykopać z miejsca, w którym czują się bezpieczne. Nie wyobrażam sobie, jak mój czteroletni potworek zniesie za rok utratę swojego przedszkola, a za kolejny rok zmianę na szkołę. Cóż za bezmyślne są ludzkie działania!!!

Oczywiście nie zamierzamy pozostawić tych pytań bez odpowiedzi i będziemy w tej sprawie interweniować. Mam nadzieję, że lokalne media również zainteresują się tą dziwną sytuacją, starannie ukrywaną dotąd przed najbardziej zainteresowanymi. Staje się to już tradycją w naszym mieście, że mieszkańcy, ich zdanie i potrzeby są lekceważone. Właściwie najlepiej, gdyby nas tu nie było. Tylko za co by się wtedy władze utrzymywały?

W maju, gdy przedstawiciele władz miejskich rozpychali się w pierwszych rzędach na spektaklu z okazji Dnia Matki, a matki stały pod ścianami ignorowane przez wygodnie siedzących panów ze świecznika, żaden z nich nie miał odwagi wyjść na scenę, spojrzeć nam w oczy i opowiedzieć, jaki prezent nam szykują w przyszłym roku. Wybaczyłabym nawet głupi pomysł, który się komuś w głowie zrodził dla ratowania własnego tyłka, wszak głupota jest dziś na porządku dziennym, ale braku odwagi i klasy darować nie mogę. 

Ach te prowincjonalne kombinowanie za plecami ludzi. Dopóki to się nie zmieni tutaj, na samym dole, nie ma nadziei na nic lepszego w skali Polski.

I to ma być ten rok rodziny? Z mojej strony tak, bo moja się wkrótce powiększy ku chwale ojczyzny, ale moje rodzinne miasto sobie ze mnie po prostu kpi...



wtorek, 19 listopada 2013

Kobiety Łazarza

Zbieram się od tygodnia, żeby napisać kilka słów o książce, która mnie bardzo poruszyła. Niestety nic odkrywczego mi do głowy nie przychodzi poza cielęcym zachwytem.

Kobiety Łazarza Mariny Stepnovej to po prostu lektura bez wad. Przypomniały mi się czasy mojej wczesnej młodości, gdy literatura popularna była trochę z innej bajki niż dzisiejsza. Między znajomymi domami krążyły: Krystyna, córka Lavransa, A lasy wiecznie śpiewają, Ja, Klaudiusz, Przeminęło z wiatrem, Pogoda dla bogaczy, Na wschód od Edenu, Sto lat samotności, książki z KIK-u, czy seria literatury iberoamerykańskiej. Powieść Stepnovej wpisuje się w ten nurt dobrej literatury popularnej, jaki znam sprzed lat. Nie pamiętam, żeby wtedy zdarzyło mi się czytać i odczuwać zażenowanie, jak zdarza mi się to teraz. Wprawdzie bardzo rzadko, bo jednak zgrabnie omijam pewne rejony literackie, no ale czasem się trafi.



A tutaj wszystko jest takie dokładnie wyważone. Historia Łazarza Lindta, genialnego naukowca, i związanych z nim trzech kobiet, Marusi, Galiny i Lidoczki, rozgrywa się na tle historii dwudziestowiecznej Rosji. Autorka przyjęła trochę inną perspektywę dla swojej opowieści, ponieważ jej bohaterowie należą do tych, których władza bardzo dobrze traktowała. To inne spojrzenie na sowiecką rzeczywistość jest nieco zaskakujące. Ważniejsze też są losy jednostek, niż epatowanie martyrologią całego narodu. Sepnova nie rozlicza, nie ocenia, nie piętnuje, nie broni, tylko opowiada, jak było. A było i tak, że niektórym system dawał wszystko, gdy innym wszystko odbierał.


Książkę napisano przepięknym, melodyjnym językiem, który po przekładzie na polski (brawa dla tłumaczki - Aleksandry Wieczorek) nic nie traci ze swej rosyjskiej śpiewności. Dla mnie i z pewnością dla wielu osób znających rosyjski, czytających książki i słuchających muzyki po rosyjsku, to staranne zachowanie rytmu oryginału jest zachwycające. Od razu wprowadza w klimat, w miejsce i czas, w rozgrywające się wydarzenia. Czytelnik jest niesiony językiem. Czeka z niecierpliwością na kolejne zdanie, które okazuje się jeszcze piękniejsze od poprzedniego. Jedne są podszyte ironią, inne kipią emocjami, ale nie ma w nich ani grama przesady, nadęcia, patosu czy taniej ckliwości. Nie ma tu tandety, grania na uczuciach, przewidywanych schematów romansowych. Przeciwnie, byłam co chwilę zaskakiwana rozwojem akcji. 


I płakałam jak bóbr od pierwszych stron, z przerwami, prawie do końca. Bo w tej powieści jest poruszonych wiele kwestii natury ogólnoludzkiej, które są mi bliskie, a do tego Stepnova pięknie pisze o prostych sprawach, o tym, co najważniejsze. O dzieciństwie, rodzinie, miłości, domu i o śmierci. Wiele razy pojawiał się taki smutek, że aż ciężko było oddychać, bo tu, jak w prawdziwym życiu, czasem nie ma happy endów. Nawet nadziei na nie brak. Czasem nieszczęścia całych pokoleń rzutują na losy potomków i trudno się wyrwać z czarnej serii.

Cieszę się, że Czarna Owca wydaje książki, które powinny spodobać się szerszej publiczności, a jednocześnie są wymagające i raczej nie spodziewam się opinii typu lektura na jesienne popołudnie niewymagająca myślenia. Bo chociaż odmóżdżacze mają swoje pięć minut (swoją drogą skąd to pragnienie, żeby przestać myśleć?), jest wielu czytelników, którzy docenią tego typu książki, łączące idealnie cechy literatury pisanej, aby ją czytano z literaturą pisaną, aby przekazać coś ważnego i mądrego.

Niestety, zaraz po tej uczcie dla mojego ducha i serca, przeczytałam najnowszą książkę Evansa Zimowe sny. I choć początek tego nie zapowiadał,  na końcu płakałam, tym razem ze złości, że takie naiwne opowiastki, przewidywalne do bólu, a momentami ocierające się o głupotę to właśnie dzisiejsza literatura popularna.



Ja zostaję przy swoich wyborach, więc zamiast literackiego chodzenia na skróty, polecam drogi bardziej wymagające, ale za to prowadzące do piękniejszych miejsc.



A na zakończenie krótki tekst. Cieszę się, że nie tylko ja miałam to poczucie zażenowania oglądając Xięgarnię. Jeśli pisarz nie ma nic do powiedzenia w książkach, nie należy się spodziewać, że powie coś odkrywczego w wywiadzie. 




Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...