czwartek, 23 maja 2013

Powrót nad Jezioro osobliwości

Szperałam trochę w biblioteczce mojej mamy, żeby znaleźć tomiska potrzebne mi do pracy i trafiłam na ukryte w drugim rzędzie moje lektury z młodości. A między nimi Jezioro osobliwości kochanej przeze mnie bezwarunkowo Krystyny Siesickiej. Siesicka była dla mojego pokolenia pisarką kultową (i chyba nadal jest). Wymieniałyśmy się zaczytanymi egzemplarzami i taką właśnie wysłużoną książkę wzięłam z półki. Chciałam tylko zerknąć, bo innych lektur bardziej na czasie całe stosy i oczywiście nie mogłam się oderwać, tak jak kiedyś. Pewnie dzisiaj ta lektura może być pod wieloma względami niezrozumiała, ale dla mnie jest urokliwa. 

Marta i Michał, zdjęcie z filmu


Jezioro osobliwości wydano po raz pierwszy w 1966 roku. Główna bohaterka, Marta, jest nastolatką, wychowywaną tylko przez mamę, bo tato zginął w Powstaniu Warszawskim. Zabiegana i zapracowana Anna nie ma dość czasu dla nastoletniej córki, Marta czuje się samotna. Kiedy w życiu matki pojawia się Wiktor, nowy mężczyzna, nastolatce ciężko jest go zaakceptować. Odbiera to jak zdradę wobec poległego ojca, a w dodatku Wiktor opuścił swoją rodzinę, aby ożenić się z jej mamą. Jest jeszcze Michał, syn Wiktora. Między dwojgiem młodych ludzi pojawiają się ciepłe uczucia, co dodatkowo komplikuje sytuację. Muszą radzić sobie z problemami rodzinnymi i z własnymi, bardzo niedojrzałymi, emocjami. Zwłaszcza, gdy do wszystkiego miesza się jeszcze Patryk, kolega Michała, również zainteresowany Martą. Narastające nieporozumienia, bezradność w wyrażaniu tego, co się czuje, nieuchronnie prowadzi do tragedii. O tym, że takowa się wydarzyła wiemy już od pierwszej strony, dopiero później  wraz z rozwojem akcji, zaczynamy rozumieć, jak do niej doszło.

Siesicka świetnie uchwyciła istotę konfliktu na linii rodzice-dzieci. Pod tym względem książka w ogóle się nie postarzała, obce mogą być jedynie realia, w jakich rozgrywa się akcja powieści.  Ale te są interesujące, jeśli ktoś chce się dowiedzieć, w jakich okolicznościach dorastali jego "staruszkowie", może ułatwi to dialog między pokoleniami:) 

Natomiast wszystko, co dotyczy sfery emocjonalnej wzrusza mnie tak samo, jak przy pierwszej lekturze. A ta delikatność w opowiadaniu o miłości! I tej rodzicielskiej, i tej pierwszej, młodzieńczej, dopiero kiełkującej. Z tego, co pamiętam wszystkie marzyłyśmy o takim chłopaku, jak Michał. Jeśli się go porówna z takim Justinem Bieberem, wymarzonym chłopięciu dzisiejszych nastolatek, to niestety, ale nie dorasta naszemu Michałowi do pięt.

Czytałam tę książkę wielokrotnie, a zawsze coś innego zwracało moją uwagę. Wczoraj uderzyła mnie dojrzałość bohaterów. Zupełnie inni to byli nastolatkowie, dorastający jeszcze w cieniu wojny, z wciąż żywą pamięcią o niej, poważniejsi, o innych zainteresowaniach i wartościach. Nie piszę tego w celu porównywania i krytykowania dzisiejszej młodzieży, ale faktem jest, że to były zupełnie inna rzeczywistość. Chyba lepiej, że dzisiaj dzieci mają więcej czasu na bycie dziećmi, a nastolatkowie na bycie beztroskimi. Mnie ze zrozumiałych względów ciągnie do wspominania, jakie było moje pokolenie, bo człowiek z wiekiem tęskni za swoją młodością i dostrzega w niej wartości, których w ogóle nie widział, gdy cielęciem był. 

Powieści Siesickiej warte są uwagi, nie tylko Jezioro osobliwości,  ale i wiele innych. Autorka do dziś jest aktywna i nowe pozycje się pojawiają. Bardzo lubię oczywiście Zapałkę na zakręcie, Beethovena i dżinsy, Moja droga Aleksandro czy Ulicę Świętego Wawrzyńca. Kilku nie czytałam, ale teraz zamierzam nadrobić. Na podstawie Jeziora powstał w 1972 roku film fabularny i też bardzo lubię. Z sentymentu bardziej, bo oczywiście miałam swoje wyobrażenie o tym, jak powinni wyglądać bohaterowie książki i wizja reżysera nie pokryła się z moją. W filmie Marta mnie drażniła, był taka mimozowata, nie udało się pokazać targających nią emocji. Można obejrzeć tutaj.



Ostanie wznowienie książki to rok 2007 w wydawnictwie Akapit Press, okładka trochę nie wiadomo do czego się odnosząca, ale w tym wypadku nie ma to żadnego znaczenia, treść jest najistotniejsza. Zresztą mój egzemplarz już okładki nie ma. Wyciągnęłam go z drugiego rzędu, przeczytałam, czule pogładziłam i położyłam przy łóżku. Będę sięgać do niej częściej. 



poniedziałek, 20 maja 2013

Coś pięknego

Wzruszam się, chyba jak wszystkie matki, pięknymi zdjęciami dzieci, ale staram się zachwyty zachowywać dla siebie, bo raczej nie lubię, kiedy macierzyństwo staje się jedynym tematem, na który można z kobietą podyskutować. Czasem jednak musi i ze mnie wyjść "la mamma". I dzisiaj wyszła właśnie, więc się tym zachwytem z wami dzielę:)



czwartek, 16 maja 2013

Dom

W takie poranki jak dzisiejszy, uświadamiam sobie z całą mocą słuszność decyzji o powrocie do mojego miasta. Słońce, ptaki drą się jak opętane, zieleń z każdej strony, a zapachy kwitnących drzew i krzewów są nie do opisania. Zupełnie innego znaczenia nabiera dla mnie powiedzenie, że można wyrwać człowieka ze wsi, ale nie wyrwie się wsi z człowieka. Zamiast ironii, dostrzegam w nim głęboką prawdę życiową. Nigdy nie miałam kompleksów małego miasteczka. Ostatnio zdałam sobie też sprawę, że całą podstawę mojego wykształcenia zdobyłam właśnie tutaj, reszta to było jedynie podszkolenie, nawet studia. Uwielbiam to  poruszanie się na ślepo po dobrze znanych kątach, poczucie, że się ma swoje miejsce na ziemi. Człowiek wie, gdzie idzie i nie zastanawia się, którędy tam dotrzeć:)

Most nad Widawą
Więcej zdjęć z mojego miasta TU

Długo biłam się z myślami, czy nie zostać na stałe w Paryżu, ale jednak nie potrafiłam pomyśleć o nim, jak o domu. Znajomi naprawdę patrzyli na mnie ze zdziwieniem, gdy po dziesięciu latach wróciłam. Po co? Słyszałam często słynne zdanie, że dom to nie miejsce, ale ludzie. A dla mnie i miejsce, i ludzie, ale też poczucie bezpieczeństwa i przynależności. Nic na to nie poradzę, że śpię dobrze tylko tutaj. 

Powrót wiązał się z wyrzeczeniami, pozostawieniem dobrze płatnej pracy, bez szans, że taką odnajdę w moim mieście. Wiele razy żałowałam i miałam chwile zwątpienia. Wtedy właśnie przydarzały mi się takie poranki z olśnieniem w tle. Zapach świeżo skoszonej trawy, którego w Paryżu nie uświadczysz, te niesamowite odcienie zieleni wokół, których nie potrafię dostrzec gdzie indziej. I taka błogość na człowieka spływa, że jest w domu swoim.

Okazało się, że i tu można pracować, spełniać swoje marzenia, a przy tym w końcu nie odczuwać tego niepokoju, który towarzyszył mi, gdy byłam we Francji. Taka mieszanka złożona z "czy na pewno tu" i "czy na pewno na zawsze". Niepokój stał się dużo większy, gdy potworki przyszły na świat. Trzeba było zdecydować, jak i gdzie je wychować. Pozostanie we Francji oznaczało wcześniej czy później oddalenie od Polski. Nie miałam zamiaru zrobić z nich wiecznych emigrantów, mających problem z językiem i integracją. Wiadomo, świat jest mały, do Polski można śmigać często, ale to dopóki będą chcieli, za kilka lat, zamiast wakacji u babci, woleliby pozostać z kolegami, żyć w swoim środowisku, nie mieliby takich sentymentów, jak ja. No i właśnie tego nie mogłam sobie wyobrazić za żadne skarby. Bo jak tu u nas jest, to jest, ale żeby Polska, to był tylko kraj, z którego pochodzili rodzice, a potem dziadkowie itd. Nie ma bata! Skoro ja mogłam się tu wykształcić, nauczyć języków i stąd ruszyć odważnie w świat, oni też dadzą radę.

Nie ukrywam jednak, że dobrze było stąd wyjechać, sprawdzić się trochę, zrozumieć, że Namysłów to prowincja dla Warszawy, a Warszawa to prowincja dla Paryża, a Paryż to prowincja dla Nowego Jorku. Popatrzyłam, pożyłam i stwierdziłam, że wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej. A w razie czego ' zawsze mamy Paryż":)

sobota, 11 maja 2013

Poszukuję książek...

Może u kogoś z was znajdą się te tytuły? Chętnie odkupię:)



Kopiec wspomnień Władysław Bodnicki

Witraż Andrzej Kuśniewicz

Upływa szybko życie Witold Zechenter


Warszawiacy i ich miasto w latach Drugiej Rzeczypospolitej Marian Marek Drozdowski

Polskie życie artystyczne w latach 1915-1939 Aleksander Wojciechowski


Pół wieku wspomnieńMaria Ginter

Po zachodniej stronie, Olgierd Budrewicz

Rozmowy z Lorentzem, Robert Jarocki, Stanisław Lorentz

Polacy w Paryżu
, Tadeusz Sivert

Jana Drohojewskiego wspomnienia dyplomatyczne, Jan Drohojewski

Dzienniki Anais Nin 1931-34

Wstydliwa historia piękna,  Ruth Brandon

Helena Rubinstein i Elizabeth Arden-Barwy wojenne, Lindy Woodhead



czwartek, 9 maja 2013

Potyczki z sobą

Wiosna rozleniwia, gapię się na zieleń i zaczynam filozofować, zamiast pracować:) Bo też piękne okoliczności przyrody skłaniają mnie do zastanowienia się nad moim życiem, a nawet pochylenia się nad nim z troską. Miałam to szczęście, a zarazem nieszczęście, urodzić się zanim rodzice dowiedzieli się, że istnieją takie pojęcia jak asertywność, trauma czy bezstresowe wychowanie. Zatem przy starszych trzeba było trzymać dziób na kłódkę i robić, o co cię proszą. Przeprowadzka, zmiana szkoły i otoczenia, były przeprowadzką, zmianą szkoły i otoczenia, a nie traumą, która destabilizuje na całe życie. A wychowanie było jakie było, chyba jednak nie najgorsze sądząc po efektach, na pewno jednak nie bezstresowe. Miało się swoje obowiązki, sprzątanie, pomaganie mamie, opieka nad młodszą siostrą. Takie to naturalne było, że w rodzinie wszyscy coś robią. Do osiemnastu lat musiałam wracać do domu o 21.30. Nie było zmiłuj się, bo tato nas pilnował, jak nie osobiście, to przez obecnych w każdym zakątku miasta jego uczniów i zawodników. Tragedią to wielką nie było, lubiłam przebywać w moim domu, czytać, rozmawiać z rodzicami, słuchać zakazanych kabaretów z kaset. No był u nas fajny klimat.

Dlaczego nieszczęście zatem? Jestem grzeczna, nieasertywna, ułożona, kulturalna, dobrze wychowana aż do obrzydzenia. Tak, oczywiście, tak, z przyjemnością, ależ nie ma sprawy, ależ chętnie i autentycznie lubię być pomocna i życzliwa, i usłużna. Niestety okazuje się, że powszechnie miła=głupia. Napisałam powszechnie, choć są wyjątki chwalebne, które tę moją "miłość" doceniają i byłabym niesprawiedliwa nie podkreślając tego faktu. Zmieniać się już na starość nie będę, poza tym czuję się dziwnie, gdy muszę nagle się zbuntować i żądać czegoś od innych. Mam poczucie winy, że głowę zawracam. 




Czy mogłabyś mi, proszę, oddać tę książkę, którą ci pożyczyłam trzy lata temu? Jeśli już przeczytałaś oczywiście. (uśmiech przepraszający). Koleżanka książki nie przeczytała, z jej miny wnioskuję, że nie ma pojęcia, gdzie ona jest oraz, że moje upominanie się jest bardzo, ale to bardzo nie na miejscu, bo ona ma przecież tyle spraw na głowie, a ja jej tu z jakąś książką sprzed trzech lat wyjeżdżam. Ja czuję dyskomfort, kurczę ramiona, a w dodatku jestem pewna, że od teraz zacznie mnie unikać i książki już więcej nie zobaczę. Oczywiście nie ma mowy o słowie "przepraszam" i jakiejkolwiek próbie wytłumaczenia się. Co jest ze mną nie tak, że nie potrafię o własną rzecz zawalczyć. O sprawach większej wagi nie ma co mówić, bo to już kompletna katastrofa. Natomiast całkiem dobrze sprawdzam się w roli obrońcy "uciśnionych". Jeśli się komuś na moich oczach dzieje krzywda, reaguję jak pies Pawłowa. Skaczę z pazurami do obrony. 

Problem w tym, że sama w końcu nie wiem, czy moja postawa życiowa to wada czy zaleta. No bo z drugiej strony, właśnie dzięki chęci bycia pomocną, poznałam MGA i moje życie bardzo się wzbogaciło. Może dłużej do trwało, może okrężną drogą, ale w końcu mi się marzenia spełniły. Więc może rzeczywiście nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło? 

Czytałam ostatnio Potyczki z Freudem. Mity, pułapki i pokusy psychoterapii Tomasza StawiszyńskiegoPotrzebna mi była bardzo taka lektura i to już od dawna. Podczas pobytu we Francji uległam, pod wpływem znajomych, gorących zwolenników psychoanalizy, lekkiej fascynacji osobą Freuda. Nie na tyle jednak, żeby się zaraz kłaść na kozetkę. Szybko jednak zauważyłam, że traktują ją jako lek na całe zło, starając się dzięki niej zrzucić z siebie poczucie winy za to, co im w życiu nie wyszło. Rozwód? Kozetka. Zawód miłosny? Kozetka. Śmierć bliskiej osoby? Kozetka. Mój chłopski rozum zaczął bardzo szybko pracować i podpowiadać mi, że nie tędy droga. Kiedy dzieci mojej przyjaciółki przeżyły ciężkie chwile podczas włamania do domu ich ojca, gdzie przez całą noc były przetrzymywane przez bandytów z bronią palną i nożami, a ich matka na drugi dzień poszła jak zwykle do pracy, prosząc, abym to ja się nimi zajęła, a ona później zapisze ich do psychologa, otrzeźwiałam zupełnie. Zostałam sama z trójką wstrząśniętych dzieciaków, pamiętam tę chwilę ciszy, gdy weszłam do domu. Musiałam coś zrobić wtedy natychmiast. Zaczęłam więc rozmawiać, pytać, przytulać, pocieszać, robić herbatę, smażyć naleśniki, przytulać, pocieszać i tak przez cały dzień, i jeszcze długo, długo potem. Psycholog okazał się niepotrzebny dzieciom, które nie chciały z kimś obcym rozmawiać, ale mama owszem biegała, choć jej przy zdarzeniu nie było, zostawiając pociechy pod moją opieką, a one wracały do mnie  ze swoimi lękami wielokrotnie. Zanim bandytów schwytano, potem wypuszczono za kaucją, potem przez czas procesu. Trwało to prawie cztery lata. Działałam instynktownie, nie wiedziałam, czy dobrze robię, często myślałam, że profesjonalista za pieniądze mógłby im może bardziej pomóc. 





Autor nie zgadza się ze ślepym przyjmowaniem założeń Freudowskich jako recepty na nasze bolączki. Polemizuje na przykład z tendencjami do szukania winy w dzieciństwie i relacjach z rodzicami. Uważa taki schemat za zbyt prosty i niebezpieczny, bo prowadzi do zamknięcia się w klatce dzieciństwa. Zamiast bowiem tworzyć własne, życie, ciągle grzebiemy się w przeszłości i spędzamy mnóstwo czasu na odwracaniu się do tyłu, zapominając o tym, że trzeba iść do przodu. Odnosi się do teorii kompleksu Edypa, który jego zdaniem został potraktowany przez Freuda zbyt dosłownie. Zgadza się z faktem, że konflikty z greckich tragedii są obecne w życiu współczesnych ludzi, ale nie dosłownie, tak jak je zinterpretował Freud, lecz symbolicznie. Choćby wspomniany mit o Edypie, no tak na zdrowy rozum, naprawdę wierzymy, że każdy chłopiec chce spać z własną matką i zabić ojca? Bo choć Freud zrewolucjonizował psychologię, to było to już parę lat temu, w innych czasach i w innych realiach, a człowiek w miejscu nie stoi, wiedza na temat jego psychiki się zmienia z roku na rok. Raz w modzie asertywność, bezstresowe wychowanie, a innym razem altruizm, wolontariat i empatia. Dlatego nie ma jak własny rozum i instynkt. Zresztą niektóre z Freudowskich teorii były krytykowane i odrzucane już od początku, więc nic dziwnego, że Stawiszyński zaleca ostrożność i sprzeciwia się bezkrytycznej wierze w cudowne efekty psychoanalizy.





Bardzo spodobały mi się również fragmenty dotyczące wychowania dzieci i świętego przekonania rodziców, że są w stanie wymodelować swoje pociechy według własnego widzimisię. Pchają je więc na rozmaite zajęcia, kursy językowe i tym podobne, a zapominają zapytać, czego ty chcesz kochanie? O czym marzysz? Jaka jest twoja wizja? Nie dają im żyć, ale układają im życie, bo z kolei im rodzice życia nie układali. Albo w drugą stronę, rodzice byli zbyt zapobiegawczy, trzęśli się o wszystko, to my na odwrót, niech je rękami, chodzi uświniony, wyraża swój cudowny charakter w totalnej wolności ku zachwytowi rodziców i wkurzeniu wszystkich dookoła. 

Co z tego, że wkładałam potworkom do głowy kulturalne zachowanie i rozwiązywanie konfliktów na drodze pokojowej? Kiedy przyszedł moment zastosowania moich nauk, tak naprawdę to kolega swoim zachowaniem, wymusił na potworku taką, a nie inną reakcję obronną. Mnie mogą opadać ręce, ale fakt jest faktem.

Autor odnosi się też do kontrowersyjnej książki Bojowa pieśń tygrysicy, która i u nas wywołała ostrą polemikę. Choć Chua, z uporem maniaka i używając metod ekstremalnychrobiła wszystko, żeby jej dzieci były najlepsze, nie robiła tego dla ich dobra, ale w imię własnych ambicji. A córki zareagowały nienawiścią i kompletnym niezrozumieniem jej postawy.

Nie jest to teoretyzowanie amatora, wszystkie opinie są poparte odniesieniami do prac naukowych wybitnych znawców tematu. Ta książka to doskonała pocieszycielka, w końcu ściąga z człowieka niektóre życiowe ciężary. Błądziłeś w życiu? Zastanów się, czy rzeczywiście było to błądzenie, czy jednak droga do tego, kim jesteś? Może nieszczęścia i cierpienie nie są jednak samym złem, tylko pozwalają stać się lepszym człowiekiem. Dlaczego niby wszystko miałoby być piękne, łatwe i przyjemne? Nie daj sobie wmówić, że na tym polega życie. Nie daj sobie wmówić, że masz dążyć do łatwego życia, bo ono po porostu nie istnieje. To ideał ciągle nam wciskany. Musisz być szczęśliwy, piękny i bogaty, zrób to i to, a będziesz. Oskarż mamusię, tatusia, babcię, dziadka i jeszcze z parę pokoleń wstecz, potem przez lata szukaj dla nich wybaczenia, potem się rekonstruuj, a na końcu czeka cię raj. Akurat! Tak naprawdę w międzyczasie życie przeleci ci przed oczami, swoje problemy będziesz naprawiać na swoich dzieciach, po to, żeby one za kilka lat i tak szukały winy za swoje niepowodzenia w tobie. Bo ciebie mama nie kochała wystarczająco, to ty będziesz kochać za bardzo. I tak źle i tak niedobrze. Zwłaszcza, że największą rolę w kształtowaniu się osobowości odgrywają, zdaniem naukowców, geny i grupa rówieśnicza, a nie rodzice. Nie dajmy się zamknąć w klatce dzieciństwa.

Potyczki z Freudem są napisane w bardzo przystępny sposób, a do tego z poczuciem humoru, tak ze jej lektura to czysta przyjemność. Nie dość, że pozwala człowiekowi w końcu zatrzymać się i odetchnąć, aby zastanowić się trochę nad sobą, to jeszcze dodatkowo są momenty, w których trudno się nie roześmiać, tak trafne i dosadne są spostrzeżenia autora. 

Jednak jak każda lektura dotykająca problemów psychologicznych, niech i ta będzie traktowana jako głos w dyskusji, a nie wyrocznia, bo takowej po prostu nie ma. Dobrze jest orientować się trochę w psychologii i dążyć do znalezienia "złotego środka' dla siebie, który pomoże w zachowaniu równowagi. Są ludzie, którym sesje terapeutyczne pomogą, są ludzie, dla których to jeszcze większy stres niż problem, z którym się zmagają. Są szczęśliwcy, którzy "terapeutów" znajdują wśród bliskich sobie ludzi. Najważniejsze, żeby wiedzieć, że mamy wybór i możliwości, a praca na sobą od strony psychologicznej, to żaden wstyd i hańba, tylko zwykła świadomość własnych słabości i chęć zmagania się z nimi. 

poniedziałek, 6 maja 2013

Helena Rubinstein

Śnią mi się ostatnio książki, które mnie atakują i szczekają. Prawdziwy koszmar, wynikający z faktu, że w moim domu książki są już wszędzie, wciąż ich przybywa, a ja nie wiem, za co się chwycić najpierw. Patrzyłam na zawalone półki i postanowiłam odpocząć kilka dni, aby oczyścić umysł z licznych wątków. Oczywiście tęsknota za czytaniem powróciła, a nawet stwierdziłam, że wcale tak dużo nie mam do czytania i trzeba będzie coś dokupić. Czyli znowu wszystko w normie.

Majówka pogodą nie zachwyciła, u mnie dopiero wczoraj zrobiło się pięknie, więc aura mnie wspomogła i łagodnie na jedyną słuszna drogę przywróciła. Nadrobiłam zaległości w lekturach  i "czuję się świetnie, proszę o natychmiastowe wypisanie mnie ze szpitala":)

Kupiłam ostatnio Helenę Rubinstein Michèle  Fitoussi. W końcu trzeba było, bo i Paryż w niej jest, i czasy moje, więc uległam pokusie i mam. Warto przeczytać, bo Rubinstein była kobietą nietuzinkową, o silnym charakterze, która przez całe życie szła swoją drogą i zbudowała imperium kosmetyczne o światowej sławie. Niewysoka kobietka, ale siłę miała ogromną, żeby realizować marzenia. I chociaż nie była najmilsza na świecie, zawsze budziła szacunek.




Istotne dla mnie jest to, że, podobnie jak dwaj inni specjaliści od kobiecej urody, Max Factor i Antoine Cierplikowski, pochodziła z Polski. Opuściła ją jako dorosła osoba, mając 24 lata, i wyjechała najpierw do Australii, by tam rozpocząć drogę na szczyt, potem przeniosła się do Paryża, by stąd z kolei wyruszyć na podbój Stanów Zjednoczonych. Uparta pracoholiczka nie potrafiła przebywać dłużej z dala od biura i fabryk kosmetyków. Musiała mieć wszystko na oku. Kontrolowała pracowników równie dokładnie, jak rodzinę. Ściągnęła z Polski siostry, aby pracowały dla niej, ale bez żadnej taryfy ulgowej, a za mężem, podejrzewanym o zdradę, posłała detektywa. Była z niej taka "żelazna dama" i inaczej być nie mogło, bo w czasach, gdy odnosiła sukcesy, kobieta miała odgrywać jedynie rolę matki i żony. A ona tak nie chciała, najpierw zajęła się karierą, a potem życiem osobistym. Priorytety miała od początku jasno określone, dlatego karierę zrobiła oszałamiającą, dużo gorzej wypadła w roli matki i żony. Nie ma nic za darmo i nawet tak perfekcyjna kobieta jak Helena, nie była w stanie spełniać się równie dobrze we wszystkich rolach.




Właściwie im więcej odnosiła sukcesów w życiu zawodowym, tym żałośniej wyglądało jej życie osobiste. Rozwód, trudne relacje z synami, a obok wielkie bogactwo, wielki świat i sława. Przyjaźniła się z artystami, politykami i arystokratami. Czego nie mogła dostać po dobroci, brała siłą, ale musiała zawsze postawić na swoim i kropka.









Michèle Fitoussi nie mogła się zdecydować, czy opowiada o życiu Heleny, czy jest Heleną. Książka balansuje więc między beletrystyką a biografią, co mnie osobiście drażniło, bo momentami autorka przekraczała granicę, za którą już zaczynają się bujdy na resorach. Jeśli czytam o czyimś życiu, lubię wiedzieć jasno, że można zaufać biografowi albo zachować dystans do opowieści. Zarzuty moje dotyczą głównie, jak w przypadku biografii Maxa Factora, pierwszego, najsłabiej udokumentowanego, okresu życia. Nie ma źródeł obiektywnych, są jedynie relacje samej Rubinstein, która, co podkreśla autorka, lubiła, delikatnie rzecz ujmując, fantazjować. Zaczęła od starannego ukrywania swojego wieku i tak jakoś weszło jej w krew. Inny wiek, inne imię, inna kobieta. Kazimierz pozostawiła za sobą, chociaż o rodzinie nigdy nie zapomniała, co było niejednokrotnie jej udręką.


Fitoussi wyraźnie nie wiedziała, jak sobie poradzić z brakiem faktów, coś napisać przecież trzeba, więc na początku weszła w rolę Heleny, trochę wymyśliła, co mogła czuć i robić, aby, w miarę pozyskiwania już pewniejszych informacji, oddalać się od niej, powoływać coraz częściej na źródła i opinie osób trzecich, a w końcu stanąć zupełnie z boku serwując czytelnikowi coraz bardziej suche fakty.

To by było chyba wszystko, czego mogłabym się czepić, bo książka jest naprawdę bardzo interesująca, chociaż dla mnie dość powierzchowna. Opiera się na tym, co ogólnie wiadomo o Helenie. Niestety, tak się składa, że wiem dużo i o tamtych czasach, i o ludziach, więc udawać nie mogę, że nie dostrzegam omijania wielu faktów, choćby długoletniej przyjaźni Heleny z artystką Sarą Lipską. Wiem, że informacji na ten temat jest jak na lekarstwo, ale są. No ale to już są moje prywatne pretensje osoby za bardzo wciągniętej w pewne klimaty. Długo wahałam się, czy w ogóle kupić tę książkę, bo już podtytuł Kobieta, która wymyśliła piękno jest bardzo przesadzony, no ale w końcu poległam i w sumie dobrze. Wiem, że trzeba szukać dalej:)


Jeśli jednak wie się nic albo prawie nic na temat Heleny Rubinstein, można bez wahania sięgać po tę lekturę, bo to doskonałe preludium do lepszego poznania tej niezwykłej kobiety Świetna pozycja zwłaszcza dla osób, które nie lubią skupiać się na datach i zdarzeniach, a wolą raczej opowieść o człowieku. 

Helena Rubinstein, portret namalowany przez Sarę Lipską
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...