piątek, 30 listopada 2012

Klasa biznes też pije

Chodziłam wokół tej książki z wrogim nastawieniem. Picie. Opowieść o miłości, też mi historia! Dla mnie od lat picie to cholerne zło. Nie chodzi mi o okazyjne napicie się alkoholu i powrót do normalnego funkcjonowania. Mam na myśli alkoholizm wpływający destrukcyjnie na całe otoczenie pijącego. Moje nastawienie nie zmieniło się i podejrzewam, że już nigdy się nie zmieni, bo miałam to nieszczęście obserwować, jak picie niszczy wszystko wokół człowieka. Książka Caroline Knapp* otworzyła jednak w mojej głowie zamkniętą furtkę z napisem "zrozumienie". Jestem gotowa, by wysłuchać, jak to wygląda z perspektywy alkoholika. Przyjmuję wizję autorki, która swój nałóg przyrównała do miłości. Wierzę, że to musi być bardzo silne uczucie, jeśli jest się w stanie poświęcić dla niego całe swoje życie i życie najbliższych. Trzeba bardzo, bardzo kochać.





Caroline opowiada o swojej relacji z alkoholem, porównując ją do miłości do mężczyzny. Doświadcza takich samych uczuć, jak zakochana kobieta. Tęskni, chce być blisko, mieć go zawsze przy sobie, odlicza godziny, minuty i sekundy do kolejnego spotkania i jest szczęśliwa, gdy w końcu znajdzie się z nim tête-à-tête.  Każdy zna takie emocje w stosunku do drugiego człowieka. Autorka Picia. Opowieści o miłości doświadczyła ich stając się alkoholiczką i pijąc przez 20 lat. Byłby to niezły wynik w związku, niestety oddała te lata nałogowi. W książce starała się zrozumieć siebie samą, dociec, dlaczego właśnie ona dała się uwieść. Sięgnęła do dzieciństwa, zajrzała do swojego domu rodzinnego, gdzie alkohol był zawsze obecny, aby móc się zrelaksować. Ona wcześnie po ten środek na odprężenie sięgnęła, bo miała 14 lat. Prześledziła również swoje nieudane związki z mężczyznami i inne życiowe niepowodzenia. Wszystko to pchało ją w stronę butelki, ale to ona podjęła decyzję.  Tragizmu tej opowieści dodaje fakt, że Caroline Knapp zmarła na raka w wieku zaledwie 43 lat, z których dwadzieścia zabrało jej picie.

Caroline Knapp

Nie zszokowało mnie, że tę książkę napisała kobieta, do tego inteligentna, wykształcona, zdolna i dobrze sytuowana, czyli przeciwieństwo stereotypowego pijaka z jabolem w ręku. Kobiety  potrafią grać wiele życiowych ról jednocześnie, udaje im się więc i pić w ukryciu przed światem, a na zewnątrz udawać, że wszystko gra. Napatrzyłam się na tego typu pijące kobiety we Francji. Wiem, jak i ile potrafią pić, a przy tym oszukiwać, że nic złego się nie dzieje.. Wiem też, jak nisko mogą upadać, gdy pozwolą, żeby alkohol kierował ich życiem. Mimo to nie odczuwam litości, nie współczuję, dziś zaledwie stać mnie na próbę zrozumienia. To wszystko, co mogę z siebie wykrzesać. Jestem z tych, którzy oglądając "Wszyscy jesteśmy Chrystusami", mogą jedynie płakać, nawet wtedy, gdy inni rechoczą, podobnie przy "Żółtym szaliku". 

Do tej pory odcinałam się kompletnie od wersji drugiej strony i pewnie nadal tak będę robić. Zrobiłam wyjątek dla Caroline Knapp, pozwoliłam jej zasiać we mnie małe ziarno zrozumienia. Nie wiem, czy coś z tego wyrośnie, ale takie książki są bardzo potrzebne nie tylko tym, którzy się zmagają z nałogiem, ale również ich bliskim. Może komuś będzie łatwiej, może przestanie obwiniać siebie za zagubienie alkoholika, z którym żyje. Może... Najlepiej jednak by było, żeby po tę książkę sięgali ludzie zanim utopią całe życie w butelce, dopóki jest jeszcze czas na reakcję. Potem, nawet największy żal i skrucha niczego już nie naprawi. Nawet najlepiej napisana książka nie przywróci straconego czasu, nie zmieni krajobrazu po bitwie. Pół biedy z alkoholikiem, który się wykańcza, jego życie, gorzej, że wykańcza innych. Tego właśnie darować nie mogę, choć chciałabym zrozumieć. 

Przeczytaj zamiast pić!

*Caroline Knapp (1959-2002)- amerykańska pisarka i dziennikarka, 


Kto chce rozszerzyć horyzonty w tej kwestii:






Fundacja First rozpoczęła projekt Alkosfery. Picie w biznesklasie, którego celem jest zwrócenie uwagi na specyfikę alkoholizmu tzw. HFA, czyli wysokofunkcjonujących alkoholików (z ang. High-Functioning Alcoholic). Osoby z tej grupy mimo uzależnienia, osiągają sukcesy zawodowe, cieszą się poważaniem w swoim środowisku i nic nie wskazuje na to, że zmagają się z nałogiem.

W ramach pierwszego etapu akcji, który poświęcony jest sytuacji pijących szkodliwie i uzależnionych kobiet wydano amerykański bestseller Picie. Opowieść o miłości autorstwa Caroline Knapp. Autorka książki i bohaterka zarazem to przykład HFA - kobieta spełniona zawodowo, a jednocześnie osoba zmagająca się w ukryciu i samotności z chorobą alkoholową."

http://alcosfery.cumuluslab.com/ksi%C4%85%C5%BCka

środa, 28 listopada 2012

Prezent mi się marzy...

Znalazłam wymarzony prezent pod choinkę! Może za dwadzieścia lat będzie mnie stać, ale marzyć zawsze warto :) Ciekawe, czy można podjąć współpracę recenzencką ;)

Compendium fer­cu­lo­rum — naj­star­sza książka kuchar­ska






"Jak niezmiernie bogata była kuchnia staropolska?
Co tak bardzo podziwiali w niej cudzoziemcy. Za co sławili Polaków przed Niemcami i innymi nacjami.
Dowiesz się tego z niezwykłej książki kucharskiej  Compendium ferculorum albo zebranie potraw …, wydanej w 1682 r. Pokazuje ona jak uczynić sztukę z tak wydawałoby się prozaicznej czynności. Stanowi także świadectwo obyczajowości. Jadło podawane w niezwykłej formie cieszyło nie tylko podniebienie, ale i również oczy. Podziwiamy dzisiaj to bogactwo potraw, składników, przypraw, przepisów, naczyń i urządzeń kuchennych. Przede wszystkim zaś przyjemność, jaką potrafili czerpać nasi przodkowie z życia codziennego, w którym posiłki przyrządzone na odpowiednim poziomie, według najlepszych przepisów sprawiały ogromne zadowolenie i gwarantowały niezapomniane wrażenia.

Reprint tej niezwykłej książki kucharskiej wytłoczono w Oficynie Wydawniczej w Jędrzejowie w nakładzie 500 egz. Oprawiono ręcznie w skórę w Pracowniach Introligatorstwa Artystycznego Kurtiak i Ley w Koszalinie.
Sygnaturą KiL ( Kurtiak i Ley) ponumerowano egz. od 1 do 350. Całą edycję wykonano tak, jakby była zrobiona 325 lat temu. Papier ręcznie czerpany, skład czcionek ręczny, tłoczenie i oprawa w skórę również wykonana ręcznie.
Książka zawiera setki oryginalnych przepisów, dodatków i sekretów kuchni staropolskiej, francuskiej i innych z przed ponad trzech wieków. Jak się okazuje dość popularne w kuchni staropolskiej były przyprawy i owoce orientalne, ostrygi, żółwie, ślimaki, kawior, wszelkie mięsiwa, ryby i ciasta różnorakie.
Jest też kilka sekretów. Jak upiec kurcze w butli? Jak przyrządzić całą rybę tak, by jedna jej część była smażona, druga pieczona a trzecia gotowana? Kolejny sekret kuchmistrzowski – bardzo dobry i doświadczony dla chorych źle się mających i już o zdrowiu desperujących."
Cena: 2500,00 PLN

Informację zaczerpnęłam ze stron:

wtorek, 27 listopada 2012

Pierre Assouline w Polsce!


poniedziałek, 26 listopada 2012

Nóż w plecach Harry'ego Pottera

J.K. Rowling odważyła się w końcu dobić Harry'ego Pottera! Trafny wybór zadał ostateczny cios (i to w plecy) ulubionemu bohaterowi milionów nastolatków. Siedem tomów przygód Harry'ego miało przekonać dzieci i młodzież, że dobro zawsze zwycięży zło i że należy stać po właściwej stronie. Rowling napisała siedem książek będących pochwałą wszystkich niemodnych wartości: przyjaźni, rodziny, lojalności, uczciwości, pilności, poświęcenia dla innych, prawdy, odwagi i miłości, która obroni przed najgorszym. 

Całe pokolenie wychowane na przygodach Pottera już dorosło, z czułością wspomina literackiego bohatera z blizną na czole. Minęło 15 lat od premiery pierwszej części, zatem ci, którzy wtedy mieli lat naście, mogą sięgnąć po pierwszą powieść dla dorosłych napisaną przez Rowling i poznać zło w czystej postaci. Nie przybiera tu ono zamazanej postaci Voldemorta. Jest bliskie, znajome, namacalne, bo to zło czające się w człowieku, na wyciągnięcie ręki, obok nas. I w tym dobrze znajomym nam świecie nie ma miejsca dla Harry'ego Pottera. Nie wiem, jak to zniosą jego wielbiciele, bo Trafny wybór to zupełnie inna bajka.




Piętnaście lat omamiania dzieciaków, wspierania w nich wiary, że nawet największy słabeusz może być czarodziejem, który pokona zło, że prawdziwa siła mieści się w sercu i innych podobnych idealistycznych bredni, żeby potem jedną książką pokazać im rzeczywistość! Zasypać obrazami seksu w krzakach, nagłych wzwodów i szkolnych macanek. Witamy w prawdziwym świecie, kiedyś trzeba przestać machać czarodziejską różdżką i zaklinać rzeczywistość.

Nie zabrakło autorce odwagi, aby zmienić tak drastycznie swoje pisanie. Nie chodzi o samą tematykę, zmienił się również język na ostry, momentami wulgarny, wzmacniający odbiór książki przez czytelnika. Kto wrażliwszy na treści obsceniczne i na granicy dobrego smaku (a może i te granice przekraczające) może być lekko w szoku. Przyznam, że i moja strona osobowości, Prudencją zwana, odzywała się czasem podczas lektury. Możliwe, że potrząśnięcie czytelnikiem ma za zadanie wskazanie mu drogi we właściwym kierunku, w stronę ideałów bliskich dogorywającemu z nożem w plecach Harry'emu. Nadziei tu jednak jak na lekarstwo, nie ma co się oszukiwać.

Rowling porwała się na temat już nieraz poruszany w literaturze, nie ona pierwsza wytacza działa przeciw duszącej małomiasteczkowej atmosferze i drobnomieszczańskiej hipokryzji. Nie pierwsza i zapewne nie ostatnia, ale za to jak sprawnie.


Barry Fairbrother  umiera nagle na parkingu klubu golfowego. W ten sposób zwalnia się miejsce w radzie gminy, na które ma chrapkę kilka lokalnych osobistości. Pikanterii sytuacji dodaje fakt, że między członkami rady toczy się zażarta walka. Ci z Pagford, swoi  kontra ci, którzy stąd nie pochodzą. Rozpętuje się prawdziwa burza. Piętrzą się emocje, wychodzą na jaw najskrytsze tajemnice mieszkańców, budzą się demony. Na stronie internetowej rady miasta zaczynają się pojawiać wpisy demaskujące grzechy kandydatów na wakat po zmarłym, podpisane: Duch Barry'ego Fairbrothera. Czegóż to nie mają na sumieniu mieszkańcy Pagford! Strach się bać, co trochę, to nowa, wstydliwa tajemnica. Najmocniejszą stroną książki są postaci nastolatków, zagubionych, pozostawionych samym sobie, zaniedbanych uczuciowo przez rodziców, uczących się życia w zakłamanym otoczeniu. Do nich właśnie przywiązuje się czytelnik najbardziej, wierząc, że uda im się wyjść na prostą. Zdołowana światem przedstawionym przez Rowling, czekałam na katharsis. Nie napiszę wam, czy się doczekałam, ale zdradzę, że zatrważająco było prawie do samego końca.

J.K. Rowling potrafi snuć opowieści, jak rzadko kto, ale nie umie kończyć swoich książek. To jest moje osobiste, ustalone i nie do zmienienia, zdanie. W przypadku Harry'ego Pottera zakończenie serii jest obrzydliwie amerykańskie, trudne do przełknięcia. Tu podobnie. Wszystko idzie jak z płatka (pisarsko) aż do zakończenia, które jest pompatyczno-banalne. Wybaczam jednak, bo książka jest więcej niż przyzwoita (w sensie wykonania, bo z treścią różnie bywa). Nie genialna, nie objawienie i trzęsienie ziemi, ale kawał dobrej roboty. 

Niczego nam tu nie oszczędzono: rasizm, kazirodztwo, gwałt, przemoc domowa, narkomania, zdrady małżeńskie, chciwość, podłość, samotność, odrzucenie, samookaleczenie, pedofilia, śmierć. Jest tego dużo, w różnych proporcjach, jak gdyby autorka wzięła się za piętnowanie wszystkiego hurtem. Trochę to ryzykowne, bo ociera się o przesadę, ale jak już wspomniałam, Rowling umie opowiadać, więc się udało zrobić tak, żeby nie popaść w smrodek dydaktyczny i zbytnie moralizatorstwo, chociaż momentami była bardzo blisko.

Nie można pominąć faktu, że książka ma wstrząsnąć i zmusić do przemyślenia wielu spraw. Miasteczek takich jak Pagford u nas nie brakuje, więc zupełnie mnie nie zaskoczyło, jak bardzo powieść pasuje i do polskiej rzeczywistości. Pogłębionych analiz znajdziecie wokół całe mnóstwo, bawią się w nie amatorzy i krytycy literaccy, więc jest w czym wybierać. Niektórzy interpretują Trafny wybór niczym filozofię Woltera. Spokojnie, chciałoby się powiedzieć, trzeba zachować proporcje. Rozumiem oczywiście to emocjonalne rozedrganie, bo oczekiwania były tak wielkie, że nie można przejść obojętnie. Sama przecież uległam skutecznie podsycanej atmosferze, książkę kupiłam, uważam za dobrą i ważną.

sobota, 24 listopada 2012

24 XI 1991



Wielu z moich znajomych dokładnie pamięta, w jaki sposób dowiedziało się o śmierci Freddiego. Ja też pamiętam i chociaż nie jestem natury histerycznej, ta wiadomość bardzo mnie zasmuciła. Poszliśmy na wagary do naszej ulubionej knajpki i przeżywaliśmy na swój nastoletni sposób. Bo Freddie wielkim artystą był! Poniżej moja ulubiona piosenka. Nawet po latach, oglądając jego koncerty w Wembley czy Rio, patrzy się z podziwem na to, jak panował nad tłumem. Prawdziwa wymiana emocji między artystą i publicznością. Ech, życie...



Queen - Love of My Life



Love of my life - you've hurt me
You've broken my heart and now you leave me
Love of my life can't you see
Bring it back, bring it back
Don't take it away from me, because you don't know
What it means to me

Love of my life don't leave me
You've taken my love, (all of my love) and now desert me
Love of my life can't you see
(Please bring it back) bring it back, bring it back (back)
Don't take it away from me (take it away from me)
Because you don't know (ooh ooh ooh know means to me)
What it means to me

Who will remember
When this is blown over
And everything's all by the way - (ooh yeah)
When I grow older
I will be there at your side to remind you
How I still love you - (i still love you)

Ooh, back - hurry back
Please bring it back home to me
Because you don't know what it means to me
Love of my life
Love of my life



piątek, 23 listopada 2012

Warto świętować

Jeszcze całkiem niedawno prowadziłam ze znajomymi rozmowy na temat komercjalizacji świąt (kto ich nie prowadzi zresztą) i tak narzekaliśmy, że ledwo znicze zniknęły, a już choinki. Gdzieniegdzie to nawet znicze pod choinkami stały. Pomarudziliśmy, pokiwaliśmy głowami i na koniec westchnęliśmy nad tym faktem z rezygnacją. Potem pomyślałam, że starzeję się widocznie, bo jak już kiwam głową i wzdycham, to jest ze mną źle. Bardzo nie lubiłam tych oznak pozjadanych rozumów, kiedy byłam nastolatką. No ale cóż, taka kolej rzeczy, kiedyś się było cielęciem głupiutkim, teraz niewiele się zmieniło, ale nauczyłam się to dobrze maskować :) 

Kiwam więc głową nad komercjalizacją świąt, kiwam, a tu nagle miesiąc został i powoli trzeba wszystko planować. Może nawet nie tak powoli. Prezenty dla całej rodziny, zakupy, gotowanie, pieczenie, sprzątanie, pranie... Nie ukrywam, że każdego roku mam ochotę na święta z teledysku Wham, ale potem nie wyobrażam sobie Bożego Narodzenia poza domem. Wielkanoc już tak spędzałam,  w Karpaczu na przykład, ale Boże Narodzenie musi w domu być i basta. Czyli roboty po pachy i w pewnym momencie poczuję, że tonę. Taka tradycja. Wigilia wszystko wynagrodzi, zmyje w jednej sekundzie całe zmęczenie i nic nie będzie miało znaczenia poza kochanymi ludźmi wokół stołu. Trzeba jednak się do tej Wigilii jakoś doczołgać.



W takim ziemiańskim dworze to były dopiero święta z rozmachem! Kiedy rodzina się zjeżdżała to był rzeczywiście zjazd i fetowanie. Zaglądam z przyjemnością w tym okresie do albumów Tomasza Adama  Pruszaka O ziemiańskim świętowaniu i Ziemiańskie święta i zabawy. To bardzo dobra motywacja. Od razu nabieram ochoty na działanie. Moja Wigilia dla siedmiu osób to naprawdę nie wyczyn w porównaniu do kolacji dla osób kilkudziesięciu. Chciałabym mieć możliwości finansowe i lokalowe, aby zaprosić całą moją rodzinę na wspólne święta, chociaż raz. Niestety takie spotkania to już jedynie na weselach się u nas zdarzają. Fajnie by było, bez dwóch zdań. Lubię, kiedy rodzina się od czasu do czasu (bez przesadnej częstotliwości jednak) odda wspólnej zabawie z okazji albo i bez okazji. 

Żarty żartami, ale te książki są ciekawe nie tylko ze względów historyczno-sentymentalnych, jako że moda na dwudziestolecie międzywojenne wielka panuje w kraju nad Wisłą. Dla mnie najważniejsze jest przypomnienie pewnych wartości, które idą sobie precz wyganiane przez brak czasu, przepracowanie, "śpiewanie dla mamony". Rozpadają się więzi międzypokoleniowe i nikt mi nie wmówi, że jest inaczej, a będzie jeszcze gorzej. Młodzi na parkiet, starzy do lamusa, niech nikt nie psuje równowagi w przyrodzie. Świat jest jednak na tyle zgrabnie pomyślany, że wszyscy kiedyś będziemy starzy i przyjdzie czas zbierania plonów z tego, cośmy kiedyś posiali. Wtedy już może nie być tak skocznie, jak na parkiecie (tanecznym czy giełdowym, co kto woli). W życiu to jest piękne, że istnieje prawo rewanżu. Warto o tym pamiętać, gdy się ojca, matkę, dziadka czy babcię spławia kolejny raz, bo spławiał wilk razy kilka, spławili i wilka.



Popatrzcie, komu to przeszkadza, żeby było jak w albumach Pruszaka, wspólne świętowanie raz na jakiś czas. Z najbliższymi. Naprawdę można zostawić od czasu do czasu swoje atrakcyjne, nowoczesne życie i poddać się tradycji, spojrzeć w przeszłość, wspomnieć dom, rodzinę, tych, których już nie ma. Spojrzeć w oczy tym, których już niedługo nie będzie, zaprzyjaźnić się (jeśli się da, nic na siłę) z własną rodziną. Przez zaprzyjaźnianie rozumiem rozmowy o życiu, a nie wypicie hektolitrów alkoholu. Jakoś zapach odoru wódki podczas Pasterki nie jest tradycją, którą najbardziej ukochałam w dzieciństwie.

Skromne obiady wigilijne (z naciskiem na skromne;))

 B. Rychter-Janowska, Wieczerza wigilijna we dworze, lata 30. XX w


Ziemiańskie święta i zabawy to kontynuacja tego, co zostało zawarte w pierwszym albumie, opisującym szczegółowo święta Bożego Narodzenia i Wielkiejnocy. Tym razem autor wziął po lupę pozostałe ważne uroczystości rodzinne i towarzyskie. Ależ kiedyś było okazji do świętowania, dzisiaj wiele z nich obchodzi się "po łebkach", trochę szkoda. Z drugiej strony jednak bez służby za plecami tego zrobić się nie da, bo ledwo człowiek by skończył jedno świętowanie, trzeba by następne zaczynać. Dlatego czas ten przeminął bezpowrotnie, ale ratujmy, co się da, z tradycji polskiego świętowania. Było nie było, to jedna z domen, w których nie mamy sobie równych.  Mnie ostatnio bardzo interesują śluby, bo się w rodzinie szykuje w sierpniu jeden wielki na ilość gości liczonych w setkach. Mam nadzieję, że będzie właśnie taki w starym stylu. Z tradycją przy boku. Czasem należy się zachować. 

Albumy Tomasza Adama Pruszaka są bardzo ciekawym źródłem inspiracji do tego, by pogłębić przeżywanie świątecznych dni i nie dać się komercji. Bo świat musi owszem iść do przodu, ale bez przesady. To dokąd zajdziemy, zależy od tego, kim jesteśmy. Warto pamiętać, kultywować dawne zwyczaje i obyczaje. W końcu to sama radość w efekcie, choć trzeba się trochę napracować oczywiście. Nie ma nic za darmo na tym najpiękniejszym ze światów.

Przeglądam setki zdjęć z albumów i ciepło się robi w sercu. Dużo to lepsze niż oglądanie wystaw sklepowych. Zupełnie inne z nich wynika przesłanie: Bądźmy razem zamiast Kupowanie cię uszczęśliwi. I tego mam zamiar się trzymać w tym roku i przez lata następne. 












A ponieważ tradycji musi stać się zadość, moje pokolenie też ma jedną:))










wtorek, 20 listopada 2012

Książki już w Kazachstanie!

Pamiętacie mój wpis o polskiej bibliotece w Pietropawłowsku w Kazachstanie? 
Kto nie czytał to przeczytać może TU.

Paczka, którą przygotowało na moją prośbę wydawnictwo PWN, dotarła i sprawiła wiele radości! Sama cieszę się jak dziecko, że ktoś się cieszy. Bardzo dziękuję wspaniałym ludziom z mojej pracy, którzy zaufali mi bez chwili wahania!!!
Poczta działa, szlak przetarty, książki docierają. Do akcji włączyło się wiele wspaniałych osób!



A jeśli ktoś jeszcze chciałby pomóc, może jakieś inne wydawnictwo, ale także osoby prywatne, to zapraszam po szczegóły TUTAJ

Ależ ja się cieszę, Norwid na półkę dzisiaj!


poniedziałek, 19 listopada 2012

Norwida biadolenie, a smutek mój


Dzisiaj jeden wiersz Norwida, mojego ulubionego poety. Wiersz, który czasem rozumiem aż za dobrze, więc zamiast biadolenia amatorki, niech będzie biadolenie genialne. No cóż, każdy ma takie dni, oby jak najmniej ich było, ale uniknąć się nie da niestety. Czekając na szczęśliwe zakończenie, jednak Norwid ze mną zostanie w najbliższym czasie. Potem, mam nadzieję, odłożę go znów na półkę, wiedząc, że kiedyś i tak wróci. Nie da się obyć bez Norwida... Próbowałam raz na smutki Grocholę czy Kalicińską, już nie pamiętam dokładnie. Podobno optymizm życiowy wlewają w człowieka i takie tam. No niestety we mnie nie wlały, więc zostanę sobie przy Norwidzie, który, co prawda dołuje nieziemsko, ale za to na jakim poziomie! I minę też mam w tej chwili jak on na poniższym portrecie. 


MOJA PIOSNKA


 POL. - I'll speak to him again.
What do you read, my lord?...
HAM. - Words, words, words!
Shakespeare

Źle, źle zawsze i wszędzie
Ta nić czarna się przędzie:
Ona za mną, przede mną i przy mnie,
Ona w każdym oddechu,
Ona w każdym uśmiechu,
Ona we łzie, w modlitwie i w hymnie...
*
Nie rozerwę, bo silna,
Może święta, choć mylna,
Może nie chcę rozerwać tej wstążki;
Ale wszędzie - o! wszędzie,
Gdzie ja będę, ta będzie:
Tu w otwarte zakłada się książki,
Tam u kwiatów zawiązką,
Owdzie stoczy się wąsko
By jesienne na łąkach przędziwo:
I rozmdleje stopniowo,
By ujednić na nowo,I na nowo się zrośnie w ogniwo.
*
Lecz, nie kwiląc jak dziecię,
Raz wywalczę się przecie.
Niech mi puchar podadzą i wieniec!...
I włożyłem na czoło,
I wypiłem, a wkoło
Jeden mówi drugiemu: "Szaleniec!!"
*
Więc do serca, o radę,
Dłoń poniosłem i kładę,
Alić nagle zastygnie prawica:
Głośno śmieli się oni,
Jam pozostał bez dłoni,
Dłoń mi czarna obwiła pętlica.
*
Źle, źle zawsze i wszędzie
Ta nić czarna się przędzie:
Ona za mną, przede mną i przy mnie,
Ona w każdym oddechu,
Ona w każdym uśmiechu,
Ona we łzie, w modlitwie i w hymnie.
*
Lecz, nie kwiląc jak dziecię,
Raz wywalczę się przecie;Złotostruna nie opuść mię lutni!
Czarnoleskiej ja rzeczy
Chcę - ta serce uleczy!I zagrałem...
...i jeszcze mi smutniéj.

sobota, 17 listopada 2012

Dokąd iść? Czyli jeszcze raz o mapach

Obiecuję, że następnym razem będzie o literaturze dla dorosłych i może nawet o Paryżu, ale dzisiaj jeszcze pozostanę w temacie map i książek dla dzieci. Otóż na fali zachwytu Mapami z poprzedniego wpisu, przybyła do mnie cudna książka Dokąd iść? Mapy mówią do nas autorstwa Heekyoung Kim z ilustracjami Krystyny Lipki-Sztarbałło. 

Kolejny zachwyt w tym tygodniu, ale nieco innego rodzaju. Tu mamy do czynienia z wyzwaniem intelektualnym, które jeszcze przez jakiś czas nie będzie w zasięgu moich potworków, ale kiedy dorosną troszkę, chciałam, żeby właśnie ta książka czekała na nich na półce. 




Cheonhado* mówi: Myśl inaczej: Wtedy zobaczysz nowy świat.

W Mapach zwiedzamy świat, który jest już dobrze znany, w Dokąd iść? śledzimy, jak zmieniała się wizja świata na przestrzeni wieków w różnych jego rejonach.  Jak ludzie, którzy żyli przed nami, oswajali świat, przenosząc swoją wiedzę o nim na mapy. Ile wysiłku, chęci poznania tego, co kryje się za horyzontem! Ileż ciekawości! Gdyby człowiek zamykał się w granicach tego, co mu najbliższe i najlepiej znane, nadal wierzylibyśmy, że ziemia jest dyskiem:) Ciekawość i myślenie inaczej miała i nadal ma przyszłość!

W tej małej książeczce, przepięknie wydanej w Entliczku, znajdujemy elementy historii, geografii, a nawet filozofii. Takie pozycje są naprawdę niezwykłe, bo w sposób prosty i dostępny przekazują nie tylko wiedzę, ale i emocje. Wiem doskonale, że choćby moje dzieci chodziły do najlepszej szkoły, wrażliwości i ciekawości muszę nauczyć ich sama. Tak było w moim dzieciństwie i tak jest teraz. Jest pewna baza, a ja muszę dorzucić coś, co sprawi, że potworki nad poziomy wylecą, a książki Entliczka zaliczam do kategorii "nad poziomy". 





Można dziecku powiedzieć: jest tak i tak, ale ja uważam, że trzeba jeszcze tłumaczyć dlaczego tak jest, co mogłoby być, co było. Największym moim strachem jest to, że zabraknie w nich zainteresowania światem, byłaby to moja porażka jako matki. Ale oczywiście dla mnie nie ma takiej opcji! Na szczęście ziarno już zostało posiane, potworki pytają przez dzień cały i Dokąd iść? w ten dziecięcy nurt pytający doskonale się wpisuje. Wzbudziła we mnie podobne emocje, jak kiedyś Świat Zofii Josteina Gaardera. Dziecku można odpowiednio wytłumaczyć wszystko, jeśli się chce. Najgorsze podejście: jest za mały,  jeszcze nie zrozumie. To bardzo zła taktyka, krzywdząca dziecko, ale dość wygodna dla dorosłych, bo zrzuca z nich odpowiedzialność za emocje i przeżycia małego człowieczka. 




Cenię zatem ogromnie książki, które mają w dziecku partnera do dyskusji i otwierają mu oczy na nieznane. Zapamiętajcie nazwę wydawnictwa Entliczek, o którym już pisałam TU, bo oferuje naprawdę wartościowe pozycje z wyższej półki. Trzeba je czytać wspólnie z dzieckiem i dyskutować, a co za tym idzie, poświęcić trochę czasu i samemu zmusić się do myślenia o czymś innym niż codzienność, ale warto! To inwestycja w dziecko, włożenie mu w ręce paszportu, który pozwoli mu wylecieć wyżej i dalej niż wielu jego rówieśników. 





Heekyoung Kim - urodzona w Korei, absolwentka historii sztuki i filozofii. Autorka książki A house of the mind: maum z ilustracjami Iwony Chmielewskiej, nagrodzonej Bologna Ragazzi Award 2011.


Krystyna Lipka-Sztarbałło - absolwentka warszawskiej ASP, autorka ilustracji do ponad 30 książek dla dzieci wydanych w Polsce i za granicą. Laureatka licznych nagród krajowych i medalu BIB 2001. W 2001 r. wpisana na Międzynarodową Listę Honorową IBBY za ilustracje do opowiadania Anny Onichimowskiej Sen, który odszedłUhonorowana Medalem Polskiej Sekcji IBBY 2012 za całokształt twórczości.




 Centrum świata to Jerozolima

 Mapa - zdjęcie z satelity mówi:
Wszystko, czym jesteśmy, to pył.

 Mapa gwiazd mówi:
Czy chcesz z nami zatańczyć?

 Mapa Daedong Yeojido mówi:
Góry i rzeki to kości i krew tej ziemi.



Cheonhado mówi:
Myśl inaczej: Wtedy zobaczysz nowy świat.


Cheonhado - mapa z Korei, używana od XVII do XIX wieku, przedstawiała świat jako płaski oraz wiele krain, które nie istniały

czwartek, 15 listopada 2012

Nie ma jak palcem po mapie

Jestem duchowo rozdarta, jak ta brzoza piorunem! Książkę potworki dostały w prezencie. Mapy Aleksandry i Daniela Mizielińskich. Początkowo obchodziły ją z daleka, z niejakim szacunkiem ze względu na rozmiary i oszałamiającą ilość obrazków. W końcu Dzidziuś jest jeszcze nie taki duży, czterech lat nie ma, a książka ma rozmiar jak pół  Dzidziusia (no prawie).  Ale przedwczoraj wieczorem nastąpiło zapoznanie i zakończyło się od godzinie 23.00, tylko dlatego że błagaliśmy o litość. Stąd to moje rozdarcie, bo teraz ciągle tylko Mapy, Mapy, Mapy! Nie da się ich oderwać. Nagle okazało się, że format jest idealny i doskonale pasuje do położenia na kolanach. W dodatku obaj mieszczą się przy książce i nie ma szarpania każdy w swoją stronę. Odkrycie Smoka Wawelskiego, Supermana i wieży Eiffla zostało przyjęte entuzjastycznie. Sama bym chciała, żeby tak się cieszyli na mój widok. "Mamuś, mamuś zobacz! Świstak! Tatku, tatku, wjejojib!" Trochę to męczące, nie da się ukryć :)

A potem odkryli strony z flagami i zaczęła się upierdliwa zabawa: jaki kraj - jaka flaga. Indonezja i Monako zostały nazwane starą Polską, nijak nie dali sobie wytłumaczyć, że inne kraje mogą mieć te same kolory, co my.













Książka jest genialna! Przypomniało mi się, jak w dzieciństwie sama wodziłam palcem po mapie w atlasach. Takich książek jeszcze wtedy nie było. Nie znaczy to, że nie było dobrych książek, ale tak dopieszczonych i perfekcyjnie wydanych nie było. Zaletą posiadania dwóch potworków jest odkrywanie z nimi współczesnej książki dziecięcej. Radość moja równa się radości moich dzieci. Walory edukacyjne nieocenione. W ciągu dwóch dni przeglądania Map, jedynie z przerwą na przedszkole i spanie, chłopcy przyswoili sobie mnóstwo wiadomości. I marzą o wycieczce do kraju Supermana! Co tu dużo pisać, absolutny hit i pozycja obowiązkowa w domowej biblioteczce. Zapewniam, że dorośli polubią ją równie mocno.

Cieszę się bardzo, że takie cuda powstają w Polsce. Różnie to bywa z naszą literaturą dla dorosłych, ale książek dziecięcych nie musimy się wstydzić. Dlatego puchnę z dumy, bo Mapy zostały wydane również we Francji jako Cartes i mają entuzjastyczne recenzje. Spodobała mi się opinia jednej z francuskich mam:

 "Nie ma co udawać, kupiłam tę książkę bardziej dla siebie niż dla dziecka. Wspaniała, magiczna podróż po świecie bez ruszania się z kanapy." 



poniedziałek, 12 listopada 2012

Unikam grzechu niekupienia

Kupuję książki, namiętnie, tonami. Lubię kupować książki, lubię je mieć u siebie na półce, nie lubię ich pożyczać innym, nie lubię się nimi dzielić. Szukam wyprzedaży, przecen, promocji, każdej okazji, żeby  kupić kolejne, mając usprawiedliwienie, że przecież cena była tak zachęcająca, że grzech nie kupić. Grzechu niekupienia książki nie popełniam prawie nigdy, czego świadkiem moje konto w banku.

Jest kilka cudownych miejsc w sieci, gdzie uwielbiam grzeszyć. Wspominany już WeltbildZnak i teraz doszedł dział wyprzedaży Muzy. Podobny ma Nasza Księgarnia. Ciekawe promocje robi też często słowo/obraz terytoria. Jeśli macie dobre adresy, nie wahajcie się ze mną podzielić. Będę wdzięczna, miejsce będzie wdzięczne, jedynie moje konto ucierpi, mąż pomarudzi. Ale zniosę i to! 

Moje nowe nabytki z Muzy. GGM oczywiście w wydaniu, którego nie miałam, Jean d'Ormesson - po prostu uwielbiam, a po polsku wielu pozycji nie czytałam. Perez-Reverete - ze względu na tematykę historyczną i cała reszta, bo kusiły tytuły.



piątek, 9 listopada 2012

Nikt nie ocalił Santiago Nasara

Tylko maestro może napisać książkę, w której od początku wszystko wiadomo, a jednak czyta się z napięciem do ostatniego zdania. Marquez i Kronika zapowiedzianej śmierci. Wirtuozeria wielkiego pisarza polega na lapidarności stylu powiązanej z mocą przekazu. Niewiele potrzeba, aby zbudował poruszającą historię. Jest precyzyjny, zwięzły, a jednocześnie opowiada obrazami, jak nikt inny. Mój mistrz. Niech inni piszą i tak nikt nie pisze lepiej niż on. Jeszcze się drugi Marquez nie urodził, choć Llosa mu depcze po piętach oczywiście. Geniusz GGM mieści się na niewielu stronicach, podobnie jak w  Nie ma kto pisać do pułkownika czy Opowieści rozbitka. Nie przestaje mnie zachwycać, że można napisać tak oszczędnie, przekazując jednocześnie tyle emocji. Jak  w Kronice...



Panna młoda Angela Vicario zostaje odesłana przez świeżo poślubionego męża, Bayardo San Romána, do domu rodziców już w noc poślubną. Nie była dziewicą niestety. Bracia zhańbionej chcą wiedzieć, kto ją pozbawił czci, by go zabić, jak nakazuje poczucie honoru. Angela podaje nazwisko mężczyzny. 


Angela i Bayardo*

Nie było nigdy śmierci bardziej zapowiedzianej

Santiago Nasar zostanie zabity, wiemy o tym od pierwszego zdania. Wiemy my i wiedzą wszyscy w miasteczku. Albo prawie wszyscy. Nie wiedzą właśnie ci, którzy mogliby zareagować, aby nie doszło do tragedii. Reszta, jak to w małym miasteczku, szepcze po kątach i czeka: a) bo w duszy życzy mu źle, b) bo ma to w nosie, c) bo może ktoś inny zareaguje. I choć przyszli mordercy rozgłaszają wszem i wobec, że zabiją, chociaż ociągają się z ostatecznym krokiem, czekając, aby ktoś ich powstrzymał, nadal nikt nie reaguje. 



Santiago  Nasar*


Fatum czyni nas niewidzialnymi

W powietrzu wyczuwa się napięcie, wstrzymane są oddechy, zbliża się nieuniknione. Santiago musi umrzeć, ponieważ  wskazała go Angela, ścigają go bracia Vicario i dlatego, że tak zdecydowali mieszkańcy miasteczka swą bierną postawą wobec zapowiedzianej śmierci.  Nikt nie próbuje ostrzec Santiago. Dotknięty przeznaczeniem staje się martwy za życia. Ludzie myślą o nim tak, jakby już nie żył. Nikt też nie próbuje się dowiedzieć, czy Angela mówiła prawdę. To nieistotne. Przeznaczenie musi się wypełnić. 

Narrator, związany emocjonalnie z mieszkańcami, jest również przyjacielem Santiago. Próbuje odtworzyć przebieg zdarzeń, zebrać relacje uczestników i zrozumieć, co tak naprawdę się stało. Łączy w jedną całość poszczególne głosy, by znaleźć przyczyny tej tragedii, bo Kronika zapowiedzianej śmierci to współczesna wersja tragedii antycznej, z fatum jako powodem i usprawiedliwieniem wszystkiego, co się dzieje. I tak się stanie to, co ma się stać, więc po co z tym walczyć?

Mała mieścina, pozornie zwykli ludzie, a potencjał morderczy całkiem pokaźny. Mam jeszcze w głębi duszy, mimo całej wiedzy, którą podaje mi autor w pierwszym zdaniu, nadzieję, że  Santiago nie umrze. Zabójcy się rozmyślą, dziewczę powie, kto naprawdę był jej kochankiem albo Bayardo San Román, oszukany małżonek. jednak załagodzi sprawę, bo przecież kocha Angelę. Może w ostatniej chwili otworzą się jakieś drzwi, a za nimi znajdzie się ocalenie. Potem czytam, licząc na to, że coś uczyni tę śmierć mniej bezsensowną. Będzie jakieś usprawiedliwienie dla  mieszkańców, może Santiago okaże się złym człowiekiem...




Czytam do ostatniego zdania w napięciu, jak każdą książkę GGM. Jest w niej smutek jakiś, ale i tak charakterystyczne poczucie humoru, nieco wisielczego w tym wypadku. I nie ma w niej złudzeń, co do ludzkiej natury. Na koniec nie rzucą się sobie w ramiona na znak pojednania, nie staną się lepsi, chociaż... Pojawia się przecież zdanie Miłości też można się nauczyć

Jest i film, dobra obsada, ale do książki mu bardzo daleko. Chociaż młody Anthony Delon kontra Ruppert Everett - warto obejrzeć. 



Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...