piątek, 28 września 2012

Villette, stolica Labassecour*

No dobrze. Czas zejść na ziemię i do roboty. Chcąc się oderwać od klimatów francuskich sięgnęłam po Charlotte Brontë. Tylko złą książkę wybrałam. Nie w sensie jakości, ale tematyki. Villette bowiem zaprowadziła mnie znowu do okolic, które chciałam choć na trochę opuścić. Fikcyjne królestwo Labassecour, którego stolicą jest Villette, to wprawdzie Belgia (gdzie autorka była na pensji), ale za to frankofońska (notka na okładce zawiera błędną informację o Francji). Nie pomyślałam logicznie, to fakt. Tytuł wszak sugerował, co mnie może czekać, ale że dzieci znowu chore i w nocy jeździły do Rygi, mózg mi funkcjonuje nie całkiem sprawnie o trzeciej w nocy i skutki są takie, że wylądowałam nie zupełnie tam, gdzie chciałam. Ale nie było najgorzej, chociaż i nie najlepiej.




Historia nie jest jakoś szczególnie skomplikowana, za to rozbudowana na wszelkie możliwe sposoby i mieści się w dwóch tomach. Nie wiem, czy to naprawdę konieczne, bo czasem się rozpływa w zupełnie niezrozumiałe kierunki, ale nikt nigdy nie wie do końca, co autor miał na myśli. Widocznie Charlotte uważała to wszystko za ważne i godne zapisania. Niech tam jej będzie. Klasyką jest. Przetrwała tyle lat, a to chyba o czymś świadczy. 

Lucy Snowe, sierota bez własnego domu (a jakże by inaczej, Jane Eyre i Shirley się kłaniają), tuła się po posiadłościach bliższej i dalszej rodziny, a gdy dorasta musi szukać pracy jako dama do towarzystwa w bogatych domach. Kiedy i ta forma zarobkowania prowadzi donikąd, decyduje się na odważny i nieco desperacki krok, aby szukać zajęcia na kontynencie, gdzie podobno młode Angielki łatwo znajdują zatrudnienie jako guwernantki. Trafia do Villette, na pensję madame Beck. Zaczyna nowe życie z dala od kraju. Jakże  bliskie były mi jej strachy i rozterki! Ileż własnych myśli odnalazłam w przemyśleniach Lucy. Zaczęłam jej kibicować z całego serca, bo sama też tak kiedyś zaczynałam w Paryżu. I nie istniało te 150 lat dzielących nasze historie. Przeraziła mnie samotność tej dziewczyny. Nikogo na świecie nie miała, kto mógłby wyciągnąć pomocną dłoń. Dzisiaj napawa to smutkiem, musiało być rzeczą straszną w tamtych czasach, gdy kobieta istniała właściwie tylko dzięki swojej rodzinie, ojcu, mężowi, dzieciom. Niestety Lucy jest ukształtowana przez swoją epokę. Akty odwagi wynikają u niej z braku innego wyjścia. Gdyby mogła, najchętniej pełniłaby bez szemrania rolę, jaką powinna, według niej, odgrywać kobieta - matki i żony. Los zmusza ją jednak do reakcji, chociaż kiedy może, woli trzymać się z boku, patrząc na życie innych. Mogłabym napisać: co za mimoza!, ale oznaczałoby to kompletny brak zrozumienia tamtych realiów. Za długo ostatnio siedziałam w XIX wielu, żeby czepiać się ówczesnych kobiet. A do tego właśnie one rozpoczęły długą i trudną walkę, z której my dzisiaj korzystamy. 

Czasem jednak trudno zdzierżyć, nawet rozumiejąc ówczesną sytuację, że niegłupia w końcu dziewczyna, mówi takie głupoty, jak poniżej na temat mężczyzn i uczuć. Dialog czternastolatki(!) z sześciolatką doskonale ilustruje pranie mózgu, jakie kobiety same sobie robiły, jakby chcąc usprawiedliwić swoją bierną, drugoplanową pozycję. "Nie żądaj jednak od niego zbyt wiele, żeby mu się nie uprzykrzyć. Wtedy będzie po wszystkim."  No jasne, żeby tylko mężczyzny nie zdenerwować, bo przechlapane! Takich perełek jest więcej, a dzięki nim zaczyna się lepiej rozumieć, jak było kiedyś. Dlatego choć denerwujące, są świadectwem  dziewiętnastowiecznej mentalności. Chociaż i dzisiaj nie brak myślących podobnie:)




Co jest trudne to strawienia podczas nocnego czytania to język powieści, przepiękny, oddający klimat epoki (tłumaczenie Róży Centnerszwerowej, która przełożyła też Sagę rodu Forsyte'ow), ale tak zagmatwany, że łapałam się na odczytywaniu po trzy razy jednego zdania. Stanowczo trzeba czytać w pełni sił umysłowych, bo to źle, że coś, co zawsze jest dla mnie atutem, stało się drogą przez mękę. A to zdrobnienia, tiu, tiu, tiu, a to jakieś słowa z kosmosu. Stanowczo nie na noc z chorymi potworkami.




Ale żeby nie było, że tępota ze mnie całkowita! To, co najważniejsze, oczywiście dotarło i zachęciło do dalszej lektury. Czeka przecież drugi tom. Książka powstała w 1853 roku i nie jest dziwne, że trąci myszką, ale gdy już się człowiek ogarnie i wkręci, pochłania go całkowicie. Mam słabość do literatury tego typu, dokumentującej skrupulatnie świat, którego nie ma. Taka elegancja wypowiedzi, staranny dobór słów, zmuszający czytelnika na wzniesienie się ponad codzienne bla, bla, bla może tylko wyjść na dobre. Trzeba jednak się otworzyć w pełni na lekturę i poświęcić jej trochę czasu. Stanowczo nie do połykania, pożerania, czytania jednym tchem, "nie można się oderwania" i innych takich "popierdółek" mających wyrazić szybkość czytania. Szybko to się biega na setkę;) Ja Usain Bolt nie jestem, wolę samotność długodystansowca, a Villette znakomicie się do tego nadaje. Dlatego odradzam stanowczo szukającym mocnych i natychmiastowych wrażeń, tu ich nie znajdziecie.

*Labassecour - od la basse cour (fr.) - podwórzec, dziedziniec, podwórko, gdzie hoduje się  ptactwo domowe, 

środa, 26 września 2012

Autoreklama:))

Informacja poszła w świat, książka jest już w zapowiedziach w księgarniach internetowych, a ja nie mogę powstrzymać wzruszenia... A jeszcze tyle przede mną: dotknięcie wydrukowanej książki, wypuszczenie jej w ręce czytelników i oswojenie się z myślą, że już nie jest tylko marzeniem. Mam nadzieję, że przeżyję jakoś. 



PARYŻ MIASTO SZTUKI I MIŁOŚCI W CZASACH BELLE ÉPOQUE

Małgorzata Gutowska-Adamczyk, Marta Orzeszyna




Marzenie o Paryżu jest w każdym z nas!

Stolica Francji ma w sobie tajemnicę, szaleństwo i magię! Od wieków zachwyca, inspiruje i uwodzi. Przyciąga artystów, a w ślad za nimi ludzi z całego świata, którzy pragną przygody, miłości, spełnienia... Woody Allen z pasji do tego miasta stworzył ponadczasowy film. Paryż – miejsce, w którym urzeczywistniają się marzenia…

Paryż z przełomu wieków.

To głównie belle époque przyczyniła się do powstania legendy otaczającej dzisiaj stolicę Francji. Wtedy właśnie zbudowano najsłynniejszy symbol Paryża – wieżę Eiffla i dominującą nad Montmartre’em bazylikę Sacré-Coeur. Miasto zostało nazwane stolicą świata, mekką artystów, świątynią przyjemności. Wielu uległo jego czarowi i związało z nim swoje życie, a ci, którzy je opuścili, przez lata wspominali swój pobyt z nostalgią.




Następne pokolenia nazwały ów czas la belle époque. Mając już odpowiedni dystans i perspektywę, oceniły te lata jako piękne. Czy takie były rzeczywiście, czy to doświadczenia pierwszej wojny światowej pozwoliły docenić minioną epokę jako okres względnej stabilizacji, dostatku i dobrej zabawy? Zapewne jedno i drugie. Paryż zorganizował w tym czasie dwie wystawy światowe oraz igrzyska olimpijskie, rozwijał się ekonomicznie (...) Tu otwarto najsłynniejsze domy mody, dyktujące kobietom na całym świecie, jak mają się ubierać. Przez długi czas wszystko, co nowatorskie, oryginalne, przełamujące stereotypy, awangardowe, pchające świat do przodu działo się właśnie w Paryżu. W sztuce, w nauce, w modzie. Tego Paryżowi nie można odebrać.





Magia i rzeczywistość.

Małgorzata Gutowska-Adamczyk i Marta Orzeszyna wybrały się w fascynującą podróż w czasie. Oddzielając magię od rzeczywistości, mity od prawdy, plotki od faktów, wysnuły opowieść o mieście bez wątpienia niezwykłym. Opowiedziały o lwicach salonowych, artystach, wielkich kurtyzanach i wyrzutkach społeczeństwa, ale również o zwykłych ludziach. Przypomniały fakty historyczne, rozprawiły się z wyobrażeniami - przede wszystkim jednak oddały niepowtarzalną atmosferę tamtych lat, bo legenda, nawet mocno podkoloryzowana, nie narodziła się bezpodstawnie. Koniec XIX i początek XX wieku to okres szczególnie ważny w dziejach tego niezwykłego miasta.

Paryż był stolicą świata; tu wypadało i należało bywać. Artyści, modnisie, naukowcy a także niezliczeni turyści zjeżdżali tłumnie, znajdując wszystko to, czego poszukiwali: inspiracje, natchnienie, rozrywkę, wykształcenie, wreszcie – najmodniejsze suknie i kapelusze. Nie dla wszystkich była to kraina mlekiem i miodem płynąca. Obok Paryża, który się bawił i szastał pieniędzmi, było też miasto zwykłych ludzi, robotników z trudem zarabiających na chleb, nędzarzy i kryminalistów, a doniesienia o kolejnych ślubach w wyższych sferach sąsiadowały w gazetach z informacjami o wypadkach na budowach i w fabrykach, o zabójstwach, gwałtach i oszustwach. Tak toczyło się codzienne życie dziewiętnastowiecznej metropolii. W czym więc tkwił fenomen belle époque, że jawi się nam ona jako okres prosperity i szalonej zabawy w Moulin Rouge, z kankanem w tle i lampką szampana w dłoni? Przede wszystkim trzeba zdać sobie sprawę, że jej obraz jest niepełny, wykreowany i sztuczny, ale promocyjnie niezwykle skuteczny.



Miasto sztuki i miłości.

Miłość i sztuka w paryskim wydaniu to temat niewyczerpany. Żadne inne miasto nie było tak kochane przez artystów. Zjeżdżali tu tłumnie w poszukiwaniu inspiracji, z nadzieją na sukces i sławę. Nie tylko oni… Możni tego świata także darzyli stolicę Francji wielkim sentymentem, szukając w niej mocnych wrażeń, których nie mogli znaleźć gdzie indziej. Nie zawsze chodziło im o wizyty w muzeach…

Belle époque to czas świetności najstarszego zawodu świata. Oficjalnie zarejestrowano dwieście domów publicznych zatrudniających kilka tysięcy prostytutek. Dużo więcej pracowało nielegalnie. W maison de rendez-vous (domach schadzek), gdzie udawały się kobiety sporadycznie świadczące usługi seksualne, by poprawić swoją sytuację materialną. Te miejsca oficjalnie nie istniały na mapie miasta, ale ich adresy i tak stanowiły tajemnicę poliszynela. W większości piwiarni, kawiarni, a nawet szykownych restauracji, kelnerki za dodatkową opłatą, chętnie serwowały nie tylko napoje i pyszne dania. W specjalnych przewodnikach dla odwiedzających Paryż cudzoziemców odradzano stanowczo korzystanie z usług ulicznic, przede wszystkim ze względu na brak higieny i choroby. Jako dzielnicę uciech polecano, oczywiście, Montmartre, dorzucając żartobliwy komentarz:
„Jeśli zamiast fille d'amour, chcesz zobaczyć święte, wystarczy, że wdrapiesz się na Butte. Może spotkasz tam jakąś w stojącej na wzgórzu bazylice Sacré-Coeur."



Poznać Paryż.

Większość przyjezdnych nigdy nie poznaje prawdziwego Paryża, nie dowiaduje się, co naprawdę kryje to miasto. A duszę Paryża należy odkryć. Stolica przesiąknięta jest atmosferą przełomu XIX i XX wieku. Każdy więc, kto chce zrozumieć miasto i spełnić marzenie z nim związane, powinien poznać Paryż w czasach belle époque.

Jedni uwielbiają Paryż o północy, inni o poranku, jedni chcą tam napisać powieść życia, a inni jeszcze zakochać się. Podróż do przeszłości uświadamia nam bezmiar piękna stolicy Francji, a także unaocznia ogrom wydarzeń, postaci, zbiegów okoliczności, które sprawiły, że w XXI wieku nadal zakochujemy się w mieście świateł.

Autorki zakochane w Paryżu miłością bezwarunkową.

Małgorzata Gutowska-Adamczyk jest absolwentką Wydziału Wiedzy o Teatrze warszawskiej PWST (obecnie Akademia Teatralna), w przeszłości była nauczycielką języka polskiego i łaciny, a także współwłaścicielką firmy handlowej. Zadebiutowała jako scenarzystka serialu Tata, a Marcin powiedział… Jest autorką bestsellerowej trzytomowej sagi Cukiernia Pod Amorem, a także licznych powieści dla młodzieży.

Pisarka jest laureatką nagrody "Książka Roku 2008", przyznawanej przez Polską Sekcję IBBY. W maju 2012 roku w Wydawnictwie Naukowym PWN ukazała książka Małgorzata Gutowska-Adamczyk rozmawia z czytelniczkami „Cukierni Pod Amorem”, a już wkrótce do księgarń trafi najnowsza powieść „Podróż do miasta świateł”, której akcja rozgrywa się w Paryżu na przełomie dziewiętnastego i dwudziestego wieku.

Marta Orzeszyna – urodziła się i mieszka w Namysłowie. Studiowała filologię romańską, Uwiedziona przez Paryż, w którym spędziła dziesięć lat. Dogłębnie poznała duszę tego miasta, jego historię, osobliwości i atmosferę. Interesuje się kulturą, literaturą i historią Francji.


Strona książki na Facebooku



Paryż miasto sztuki i miłości w czasach belle époque

Małgorzata Gutowska-Adamczyk, Marta Orzeszyna

ISBN: 978-83-01-17103-2
Format: 195x235 mm
Objętość: ok. 416 stron

Oprawa: twarda

Cena: 89,00 zł

Premiera: 17 października 2012 roku

poniedziałek, 24 września 2012

Requiem dla moich ulic

Pod arkadami Palais-Royal krążę codziennie. Kiedy świeci słońce - cienie ścielą spod nogi spieszne opowieści. Kiedy pada deszcz - ciche głosy posłuchania proszą. Pod kolumnadą krążę i nasłuchuję. Cieniom się przyglądam, ucha nadstawiam.




Moja dzielnica w Paryżu. Rue de Rivoli, tuż przy place des Pyramides z konnym pomnikiem Joanny d'Arc, świecącym złoto w słońcu. Luwr na wyciągnięcie ręki, Jardin de Tuileries po drugiej stronie ulicy, na dole moja café, wszędzie blisko. Nie można lepiej mieszkać w Paryżu.  No owszem są o wiele bardziej cudowne zakątki niż jedynka, ale strategicznie lepiej nie można, samo centrum, dobrze było właśnie tu mieć swój punkt dowodzenia. Niesamowite szczęście, że tu właśnie wylądowałam. 

We wspomnianym Palais-Royal spędziłam mnóstwo czasu, drogę znam na pamięć, przez place Colette, tuż obok Comédie-Française, wejście na dziedziniec z nowoczesnymi instalacjami i fontannami, na których się siadywało i czytało książki. W głębi - jardin de Palais-Royal, równy rząd drzew, kolejne fontanny dużo bardziej klasyczne w formie, typowe dla paryskich ogrodów i parków metalowe, zielone krzesła. Znów można siąść i czytać. Uwielbiłam to! Najfajniej było wiosną i jesienią, wtedy Paryż jest najbardziej przyjazny i zawsze polecam właśnie wtedy go odwiedzać. Lato to męczarnia. Turystów od groma, upał, paryżanie uciekają z miasta, gdzie pieprz rośnie, zostawiając je przyjezdnym do dyspozycji. Właśnie latem Paryż jest najmniej mój. Ale w tym również tkwi jego urok.



Place de Colette i wejście do metra 
po lewej Comédie-Française, na wprost za metrem, wejście do Palais-Royal

Angelina Jolie w kawiarni na place Colette
podczas kręcenia Turysty


Cytat na początku pochodzi z książki Krzysztofa Rutkowskiego Requiem dla moich ulic.To opowieść o Paryżu, jakie lubię najbardziej. Osobista i z pazurem. Autor kocha miasto, takie, jakie jest naprawdę. Zna je świetnie, także od ciemniejszej strony. Dla niego spacer paryskimi ulicami to spotkanie ze wszystkimi, którzy tu bywali przed nim. Nie opowiada oczywistych oczywistości, które znajdziemy w każdym przewodniku. Bardzo sobie cenię wszystko, co wychodzi spod ręki Rutkowskiego i dotyczy Paryża, bo patrzy tak samo jak ja, a do tego ma prawdziwy dar ciekawego opowiadania. To nie podręcznik, nie wykład naukowy, nie przewodnik. To nieśpieszny spacer, wsłuchiwanie się w odgłosy miasta, zwłaszcza w te z przeszłości. Na każdym kroku dotyka się historii. Wciąż zadawałam sobie pytania, kto mieszkał tutaj przede mną, w tym budynku, w tym mieszkaniu. Szukałam śladów, wspomnień, znaków sprzed lat. Chciałam wiedzieć jak najwięcej. Szczegóły, detale, niby nieważne informacje składam w całość i patrzę już inaczej na arkady Palais-Royal pod którymi spacerował Diderot. 


 Taka wizja jest mi najbliższa. Szczera, ironiczna, a przy tym pełna czułości. Cenię sobie niezmiernie takie spojrzenie na miejsca, które wydają się powszechnie znane, a w rzeczywistości z tą wiedzą nie jest tak różowo. Na szczęście są jeszcze ludzie, którzy piszą takie perełki. Oby jak najwięcej! 

Biało-czarne zdjęcia miejsc nieodwiedzanych przez turystów podkreślają atmosferę tajemniczości.


Równie dobrą pozycją utrzymaną w podobnej konwencji są Paryskie pasaże.



Rutkowski ma swój Paryż, jak każdy, kto jest lub był z tym miejscem związany. Ucieszyłam się, że jego Requiem zaczyna się właśnie od spaceru po Palais-Royal, bo to moje miejsce. Pierwszą dzielnicę zadeptałam na dobre. Znam każdą kawiarenkę, każdy sklepik, tęsknię za moją piekarnią, za panią z mięsnego i panem z kiosku.. Zawsze pamiętał, jaką  gazetę chcę kupić. Albo cudowne dziewczyny z cukierni Angelina! Najlepsza gorąca czekolada w mieście w przepięknych wnętrzach z belle époque... (bywali tu Chanel i Proust, ktorzy rezydowali w pobliskim hotelu Ritz).

Mój mały Paryż w sercu wielkiego miasta. 





Place des Pyramides z pomnikiem Joanny d'Arc
w tle mój dom


 Place des Pyramides


Place des Pyramides z widokiem na odbudowywane skrzydło Luwru


Widok na place des Pyramides z Jardin des Tuileries


 Palais-Royal


Palais-Royal


Jardin de Palais-Royal


Gorąca czekolada w Angelinie





piątek, 21 września 2012

Ja to ja

Nie mogę dziś nie napisać o premierze "Jesteś Bogiem". Paktofonika pomogła mi kiedyś przetrwać bardzo trudne chwile. Kiedy przyjechałam do Paryża, nie od razu się tam odnalazłam. Przez pierwszy rok była to prawdziwa walka o przetrwanie. Nie było mowy o powrocie do Polski i powiedzeniu "nie udało mi się". Co to, to nie! Pojechałam tam nie po to, by wracać na tarczy. Niestety trafiłam na początku na bardzo nieuczciwych ludzi... Ale kij im w oko! Dałam radę, a pomagała mi bardzo ta piosenka:





No to zaśpiewajmy coś wesołego


RAHIM:

Przeważnie, zachowuję się poważnie

Przeważnie, nikogo nie drażnię

Przeważnie, słucham rad uważnie
Przeważnie, nie czuję się odważnie
Przeważnie, widać to po mnie wyraźnie
Otoczenie nie działa na mnie zakaźnie
Poprzez wyobraźnię kreuję własne ja
Adekwatne do imienia
eR plus A plus Ha
Robię co trza
Rymuję gdy muzyka gra
Jestem członkiem Pfk
A nie klubu AA
Pomysłów u mnie mnóstwo
Niczym w worku bez dna
Bądź co bądź być sobą to domena ma
Pokazy mody i żurnale nie obchodzą mnie wcale
Fason swój dobieram sam jak staruszka korale
Mam typ osobisty niczym dowód
I osobisty powód
By czuć się wygodnie, swobodnie
Polski rodowód w aktach
Opieram się tylko i wyłącznie na faktach
FOKUS:
Pragnę być nietypowy, niepowtarzalny
Jednorazowy i oryginalny
RAHIM:
Jeśli kopiuję to tylko w punktach ksero
Gdy ktoś powiela kogoś
Uważam go za zero
Mówię prawdę szczerą
Bo nie lubię gdy ktoś kłamie
Służę pomocą, nie na każde zawołanie
Mam własne zdanie i szereg racji
Niezmienny niezależnie od miejsca, czasu i akcji 



Od A do Zet, do Zet do A

Ja to ja to jasne jak dwa razy dwa

Lata lecą, a ja to wciąż ja 



MAGIK:

O nie! Nie zależy mi na tym by być kanonizowanym

Ja to ja, więc jako ja chcę być znany

Prawdziwym jak prawdziwek, nie jak sweter z anilany
Jedną zasadą wciąż motywowany
Bądź własną osobą
Bądź co bądź sobą
Niech twa osoba będzie Ci ozdobą
Nie jednorazowo, lecz całodobowo
Trafiam białym i czarnym jak kulą bilardową
Oblicz pole podstawy jaką jest oryginał
Lub działania poletko, jeśli jesteś marionetką
To wroga sugestia, pożera cię jak bestia
Mów do serca bitu, bo tam jest amnestia
Od A do Zet, do Zet do A
Ja to ja to jasne jak dwa razy dwa
Proste jak drut, nigdy nie gram z nut
A rymów mam w brud, które trwonię
Gdy tylko stanę przy mikrofonie
Od mikrofonu strony nie stronię, o nie! 



Od A do Zet, do Zet do A

Ja to ja to jasne jak dwa razy dwa

Lata lecą a ja to wciąż ja

Od A do Zet, do Zet do A
Ja to ja to jasne jak dwa razy dwa
Paktofonikę Gutek już zna 



FOKUS:

Technika Fokusonika wynika

Z ego wielkiego jak galaktyka

Nie brakuje mi żadnego składnika
Do mojego ja, skala mnie nie dotyka
Pozwolisz, że posłużę się przykładem
Jest pewien Smok, który nie jest gadem
Podąża śladem serca, a nie za stadem
Jego skronie ozdabia tkany wolnością diadem
Jego słowa są szczęścia wodospadem
Tą oto wodą razem ze składem
Zalewa jak ulewa lub zasypuje gradem
Chcesz czy nie jesteś dla niego obiadem
Robię to co kocham, to nikomu nie szkodzi
Robię to no bo to lubię i wiem że wiesz o co mi chodzi
Robię to no bo chcę to robić a wiem że to mi wychodzi
Chcę i robię, cała reszta mnie nie obchodzi 



Od A do Zet, do Zet do A

Ja to ja to jasne jak dwa razy dwa

Lata lecą a ja to wciąż ja 



GUTEK:

Unikam odgrywania kiedy Ragga prezentuję

W jednym więc celu bądź co bądź operuję

A skutek, wierz - 'Peace', pozytywny flowyle.
podpisano Gutek 



Od A do Zet, do Zet do A

Ja to ja to jasne jak dwa razy dwa

Lata lecą a ja to wciąż ja

Od A do Zet, do Zet do A
Ja to ja to jasne jak dwa razy dwa
Paktofonikę Gutek już zna

Jest genialna i tyle. Na targach w Warszawie kupiłam sobie książkę Paktofonika – przewodnik krytyki politycznej i czekałam na premierę filmu. To dzisiaj. Ważne wydarzenie, bo to pierwszy film o polskim zespole, który stał się kultowy dla całego pokolenia. Jesteś Bogiem to jednak nie dokument, to fikcja oparta na faktach. Trochę dodaje, ale tak właśnie rodzą się legendy. A Paktofonika na legendę zasługuje. Do dziś znam teksty na pamięć, wiele fragmentów piosenek funkcjonuje w moim środowisku jako "złote cytaty". Na przykład: 

Wszystko ma swoje priorytety, 
Niestety 
Wszystko ma swoje 
Wady, 
Zalety,
Hierarchia wartości, 
Obowiązki, 
Przyjemności

albo ale się zmahauem czy

Chcesz też uwierz ja
Dostarczę Ci tarczę
Może nie wystarczę
Ale będę tuż obok
Prócz ciebie nie ma mnie dla nikogo




Jest też parę tekstów na sytuacje skrajne, jak Znikam. Czasem każdy tak ma, kiedy po prostu musi coś takiego powiedzieć. Cytować nie będę, zainteresowanych odsyłam do twórczości Paktofoniki. Warto!



Paktofonika - Jestem Bogiem (2012)

czwartek, 20 września 2012

Pomyślę o tym jutro

Najpierw zobaczyłam film. Mama zabrała mnie do kina, umiałam już czytać, ale napisy przesuwały się zbyt szybko po ekranie. Pamiętam, że było to w zimie, w stanie wojennym, kino we Wrocławiu, wieczór, atmosfera na ulicach napięta, ktoś rozrzucił ulotki, wyskoczyli skądś milicjanci, mama z koleżanką starały się ogarnąć grupę młodzieży, którą się opiekowały. W końcu jakoś bezpiecznie dotarliśmy na miejsce i przenieśliśmy się w inny świat. Nie wszystko rozumiałam, ale byłam zachwycona zieloną suknią Scarlett uszytą z zasłon. Wszystkim byłam zachwycona i tak mi zostało do dziś. Po wielu latach przeczytałam książkę To chyba jedyny przypadek, kiedy nie wiem, co lepsze - książka czy film. Oglądam Vivien Leigh - boska, czytam Margaret Mitchell - przeboska. Tak na zmianę od wielu lat. 


Życiowe motto Scarlett często staje się również moim. Pomyślę o tym jutro, bo jutro na pewno będę miała siły, żeby stawić czoło wyzwaniom. To pozwala iść do przodu, bo narzuca z góry wiarę, że jest jakieś jutro, któremu trzeba będzie sprostać. Panna O'Hara, primo voto Hamilton, secundo voto Kennedy no i w końcu Butler, to kobieta z krwi i kości ze wszystkimi  babskimi wadami i zaletami, uwypuklonymi dodatkowo na tle idealnej Melanii. Czasem denerwuje, ale gdy się bliżej przyjrzeć, to która z nas nie popełniała podobnych błędów. Może dlatego się złoszczę na tę jej miłość do Ashleya, bo przecież wiem, że książę na białym koniu nie istnieje. Chciałabym jej to powiedzieć, żeby już nie brnęła w uczucie bez przyszłości, ale ona sama musi to zrozumieć. Nie dostajemy odpowiedzi, czy tak się stało. Marna, cóż ja piszę,  beznadziejna próba dopisania dalszych losów Scarlett doprowadziła mnie do białej gorączki!!! Taka tandeta, że hej! A dla mnie jest tylko jedno zakończenie:  Rhett odchodzi we mgle, a Scarlett pomyśli  tym jutro i jestem pewna, że coś wymyśli, żeby do niej wrócił. Nie muszę mieć tego na papierze, wolę to mieć w moich wyobrażeniach.

Książkę stawiam ciut wyżej w hierarchii, bo fabuła jest bardziej rozbudowana w stosunku do wersji filmowej. Na przykład ciekawy wątek relacji Scarlett z jej dziećmi z pierwszego i drugiego małżeństwa nie został przedstawiony w filmie. Tylko Bonnie Blue Butler. Scena z rozpaczającym po śmierci córeczki Rhettem zawsze doprowadza mnie do łez. Podobnie jak ta, kiedy Scarlett prosi Ashleya, żeby razem uciekli, on odmawia, a do niej dociera w końcu, że Ashley nigdy nie zostawi dla niej żony i dziecka. Prostuje dzielnie ramiona i idzie sama dźwigać cały ciężar życia. Sama musi ich wszystkich ocalić, ukochanego mężczyznę i jego rodzinę, swoje niezaradne siostry, dzieci. Musi ocalić dom rodzinny - Tarę. Sama, bo inni są kompletnie bezradni w nowej sytuacji, gdy cały ich świat przeminął z wiatrem. 



Film to już legenda, opisany, przeanalizowany od każdej strony. Dla mnie na zawsze zostanie  wyjątkowy i niezapomniany, bo pierwszy, który widziałam w kinie. Pamiętam, że dziwnie było potem wyjść w tę szarą polską zimę stanu wojennego. Biało-zielona suknia balowa i ta z zasłon na zawsze zostały w mojej pamięci, co trochę odświeżanej, bo dvd oczywiście stoi na półce. Piękna Vivien Leigh jest niezastąpioną Scarlett i nic już tego nie zmieni. Głupotą byłoby poprawianie ideału. Mam nadzieję, że taki głupiec się nie znajdzie. O serialu na podstawie dopisanych wypocin nie ma co opowiadać, bo to nie ma z filmem nic wspólnego.





Miło wspominam, jak książka krążyła po całym mieście, wśród wszystkich znajomych. Były trzy tomy zaczytane do niemożliwości, ciągle pożyczane komuś, kto bardzo chciał przeczytać, jeszcze raz przeczytać i znowu przeczytać. Dziś już nikt mnie o nie nie pyta i dobrze, w końcu mam je tylko dla siebie, kiedy tylko przyjdzie mi ochota. A przychodzi często, zwłaszcza, gdy ciężko. Wtedy lektura "Przeminęło z wiatrem" mobilizuje do działania, a o "ciężko" pomyślę sobie jutro, jakiekolwiek by ono nie było, dobrze, że będzie.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...