środa, 17 grudnia 2014

Olive Kitteridge - lektura wyzwalająca


Urobiona jestem niemiłosiernie, trzy potworki dają w kość, kończę książkę, dodatkowo praca i zlecenia, więc właściwie nie wiem, co się w literaturze dzieje. Jednak pewnej nocy, gdy po nadmiarze zadań do wykonania sen nijak nie przychodził, pstrykałam pilotem i natrafiłam na scenę z Frances McDormand. Grała matkę odpoczywającą po weselu syna w jego pokoju, w rodzinnym domu, który wraz z mężem oddali młodym. Zna ten pokój najlepiej, ma za sobą godziny czuwania przy dziecku, gdy chorowało, tysiące minut niepokoju, radości, miłości i nerwów. W tym odpoczynku pomieszanym ze wspomnieniami co chwilę ktoś jej przeszkadza, w końcu przez niedomknięte drzwi słyszy rozmowę synowej i to, jak obrabia jej tyłek. Podchodzi do drzwi, zamyka je. Bierze różowy flamaster i maluje nim po pięknej, jedwabnej bluzce wyjętej z szafy, potem zabiera jeden kolczyk z pięknego kompletu biżuterii ułożonego na nocnej szafce i jeden but, który wpycha do torebki. Wychodzi. Potem wywala do kosza w kawiarnianej toalecie.

Ta scena matczynego odwetu jest dziko satysfakcjonująca. Wiem, możecie mnie uznać za wredną babę, którą na pewno jestem, ale poczułam coś wyzwalającego w tym momencie, jak gdybym ja sama smarowała mazakiem po tej bluzce. Okazało się, że to serial na podstawie książki Elizabeth StrouOlive Kitteridge, którą wznowiło wydawnictwo Nasza Księgarnia (pierwszy tytuł Okruchy dnia). Pulitzer to już dobra rekomendacja, serial całkiem niezła, ale książka jest rewelacyjna i bez tego! Oczywiście musiałam ją mieć natychmiast, lubię filmy, ale wiadomo czytanie najważniejsze i och, jak dobrze się to czyta! Zakochałam się w Olive Kitteridge! I dla mnie ma już twarz Frances, która w serialu gra ją g-e-n-i-a-l-n-i-e!

Jej postać jest taka prawdziwa! Olive robi pewne rzeczy za mnie, za to właśnie kocham książki. Pozwalają się oczyścić, znaleźć pocieszenie i ukojenie. Ma cięty, języki jest mistrzynią szybkiej riposty. Czasem aż słychać jak wypowiadane przez nią słowa chłoszczą rozmówcę. Olive jest z pozoru zgorzkniała, sztywna i niemiła. Babol taki po prostu, ale w środku kipią emocje. I nie da się jej nie lubić. W dodatku jest inteligentna i ma poczucie humoru, wredne, ale takie właśnie lubię. Lubię babki inteligentne i z wrednym poczuciem humoru, dlatego ta książka tak mi pasuje, że hej! Uśmiałam się (a tego mi teraz trzeba), nachichotałam złośliwie, tego mi trzeba jeszcze bardziej) i wzruszyłam bardzo (to mi akurat niepotrzebne, ale świadczy o tym, że jeszcze mam serce).






Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...