środa, 31 października 2012

Co zostało po dawnym Montmartrze

Kraków piękny jest to prawda, ale czas wracać chociaż myślami do mojego miasta bliskiego sercu. 


Wśród moich ulubionych książek o paryskiej tematyce, są te napisane przez Jean-Paula Crespelle'a, który całą swoją twórczość poświęcił opisywaniu życia artystów w Paryżu. Jest nieocenionym źródłem informacji na ten temat, a jego książki wypełnia wiedza i poczucie humoru niepozbawione złośliwości. Bez wątpienia zakochany w swoim mieście i jego legendzie, przedstawia je z czułością, ale bez koloryzowania. Serwuje nam opowieści w sposób przystępny, bez mentorskiego tonu. Czuje się, że Crespelle jest zaangażowany emocjonalnie, bo nie stroni od osobistych dygresji. W Polsce ukazały się chyba cztery pozycje (zaznaczam na końcu na czerwono) i to lata temu. Szkoda, że nie są wznawiane. 



Jean-Paul Crespelle


O Montmartrze i Montparnassie mógł pisać bez końca, znał tam każdy kamień i jego historię. Obie te dzielnice pozostały prawdziwe jedynie na papierze, właśnie u takich zapobiegliwych utrwalaczy jak Crespelle, bo niewiele się zachowało z artystycznego klimatu, który tam panował. Dawne knajpki artystów zmieniły się w luksusowe restauracje. Zwłaszcza Montmartre utracił całkowicie swoją sielską atmosferę  stając się jedną z najdroższych dzielnic. I pomyśleć, że kiedyś mieszkała tu sama biedota, apasze i artyści bez grosza, których Haussmannowska przebudowa Paryża wygoniła z centrum miasta na jego nędzne obrzeża. Pełno tu było maleńkich chałupek, skleconych byle jak domków, jak na najbiedniejszej wsi. Bo Montmartre był wioską, gdzie dzieci biegały boso po piaszczystych drogach, wodę noszono wiadrami ze studni, na szczyt mało kto poza mieszkańcami  zapędzał się po zmroku. Dopiero pod koniec XIX wieku stał się modnym miejscem również dla spragnionych wrażeń paryżan z dobrych dzielnic. Moulin Rouge przyciągnął lepszą klientelę, chętnie zaglądającą również wyżej, na wzgórze, gdzie powoli wznosiła się bazylika Sacré-Cœur.  Świetność Montmartre'u trwała krótko, bo już od 1905 roku artyści przenieśli się na Montparnasse, a na wzgórzu pozostali najwierniejsi. Inna sprawa to legenda, która trwa do dziś, podkoloryzowana do bólu tandetnym malarstwem z place du Tertre. W knajpkach wokół też lepiej nie skusić się na nic więcej niż napoje, bo kuchnia jest dostosowana do turystów, czyli osób, których powrót w to samo miejsce jest bardzo mało prawdopodobny. Jedzenie jest po prostu drogie i paskudne. Je się tam, gdzie słyszy się ludzi mówiących po francusku, a kelnerzy nie stoją na chodniku i nie zapraszają uprzejmie do środka. 


Owszem, jest kilka miejsc, gdzie jeszcze można odnaleźć atmosferę sprzed ponad wieku, jak Musée de Montmartre na rue Cortot, mieszczące się w najstarszym budynku tej dzielnicy.  Trzeba by też mieć wielkie szczęście, aby móc wejść na teren prywatnych posiadłości, bo tam jeszcze kryją się perełki. Tak jest w przypadku słynnego Moulin de la Galette. Na terenie dawnego Bal Debray stały dwa młyny  Blute-fin et  Radet i właśnie one zachowały się do dzisiaj. Teraz oba roszczą sobie pretensję do nazwy, a kiedyś były częścią jednej posiadłości. Nazwa Moulin de la Galette wzięła się od słynnych galettes, czyli placków, sprzedawanych odwiedzającym to miejsce przez właścicieli młynów. Paryżanie z centrum przybywali tu, aby podziwiać panoramę miasta i poczuć się trochę jak na prowincji. 






Blute- fin i Radet dzisiaj*





Stary Montmartre był jeszcze u progu XX wieku małą uroczą mieściną zawieszoną u szczytu Wzgórza ze starymi domami i małymi uliczkami obramowanymi długimi murami, za którymi rozkwitały ogrody, w których rosły wielkie drzewa.**

Zupełnie inaczej wyglądał też słynny Bateau-Lavoir, siedziba artystów.




Dziś już tej atmosfery próżno szukać. Jest dość tłoczno i raczej jarmarcznie, bo wiadomo, turysta nasz pan, trzeba mu sprzedać wyobrażenia. No i bohomazy oczywiście, jakby inaczej, w końcu dzielnica słynęła z malarzy. Słynęła i to dawno temu. Teraz można kupić obrazki malowane seryjnie, krzykliwie kolorowe, przedstawiające Montmartre o różnych porach roku. Do dzieł Utrilla porównać się ich jednak nie da. Im dalej więc od place du Tertre, tym bardziej prawdziwie. Niemniej jednak nawet ten stworzony na potrzeby promocyjne Montmartre w tej chwili jest już swego rodzaju legendą i częścią historii Paryża. Punktem obowiązkowym podczas zwiedzania.















Degas i jego świat
Montmartre w czasach Picassa 1900-1910
Montparnasse w latach 1905- 1930
Utrillo: uniesienia i niedole cyganerii Montmartre'u.
Monet
Życie codzienne impresjonistów 1863-1883 (La Vie quotidienne des impressionnistes, du Salon des Refusés (1863) à la mort de Manet (1883))
Montmarte vivant
Montparnasse vivant
Picasso: Les femmes, les amis, l'oeuvre (Picasso: Kobiety, przyjaciele, twórczość)
La Folle époque  (Szalona epoka)
Chagall, l'amour, le rêve et la vie (Chagall -miłość, marzenie i życie)
Modigliani, les femmes, les amis, l'œuvre (Modigliani: Kobiety, przyjaciele twórczość)
Les Maîtres de la belle époque  (Mistrzowie belle époque)
Les Fauves (Fowiści)
A la découverte de l'art dans les musées de Paris

*zdjęcia http://edc.stardist.org/edc/part/khaitzine_r/visite/montmartre/montmartre_cabarets.php
**A. Warnod, Fils de Montmartre

poniedziałek, 29 października 2012

Targi, targi i po targach


 Fot. Dorota Pięta

Dziwny to był tydzień, bo wyrwał mnie z mojej prowincji w tłum krakowskich Targów Książki.  Już ciężko mi było się na nich odnaleźć rok temu jako zwiedzająca, a teraz z pozycji debiutantki rozdającej autografy… Dobra, nie będę tu kokietki odstawiać J  Było fantastycznie. Unosiłam się 10 centymetrów nad ziemią nie tylko z powodu wysokich obcasów, ale radość taka przepełniała moje serce, gdy na stoisku PWN zobaczyłam ludzi czekających na nas, z Paryżem... w dłoniach. Album rozchodził się jak ciepłe bułeczki, za moimi plecami ktoś wzdychał „Jezu, jaki piękny!”.  Najbardziej się bałam, że nikt nie przyjdzie, a tu przemiłe zaskoczenie, bo godzina minęła zanim się dobrze do krzesła dopasowałam i już trzeba było biec dalej. Przeżyłam dzięki opiece Małgorzaty Gutowskiej - Adamczyk, która jest niebiańsko cierpliwa. Odpoczęłam sobie trochę na stoisku Naszej Księgarni, obserwując z podziwem, jak MGA podpisywała Podróż do miasta świateł. Potem trzeba już było wracać do potworków, które pozostały pod opieką taty w mieszkaniu wynajętym na czas targów. Cały dzień lało jak z cebra, więc nie skorzystali za bardzo ze spacerów po Krakowie, ale mama przyniosła piękne książki i jakoś osłodziła deszczowe popołudnie. 

Czekałam na taksówkę wraz z Krzysztofem Globiszem, ale nie śmiałam podejść po autograf, bo przez te obcasy miałam metr dziewięćdziesiąt wzrostu i głupio mi było schylać się do sławnego aktora, jak do dziecka. 

Fot. Modny Kraków

Fot. Joanna Jurgała-Jureczka

Poznałam sympatycznych ludzi – autorów, blogerów, czytelników. Największy żal, że czas tak pędził! Tam by się chciało zajrzeć, z tym porozmawiać, a tu koniec. Teraz siedzę i wyszukuję zdjęcia, które mi zrobiono, bo sama oczywiście nie zdołałam zrobić ani jednego. Za to w niedzielę fotografowałam Kraków w śniegu. Jak w bajce! Śnieg piękny, lecz szybko zmieniał się w wodę. Potworkom zalało buty (a podobno zimowe, nieprzemakalne) i trzeba było wracać do domu. Z żalem żegnaliśmy Kraków, bo lubimy tu przyjeżdżać rodzinnie. Na pewno wrócimy za rok, a może i wcześniej.












niedziela, 21 października 2012

Bard odchodzi




A jednak coś po nas zostanie

Czas zatrzyma na chwilę

Twarz rozluźni zasłuchanie

I spokój da gdy niepokoi tyle

A jednak coś po nas zostanie

Co może jest dobre

A jednak po nas coś zostanie

Choćby ta cisza wyrzeźbiona słowem




Znam piosenki Kaczmarskiego i Gintrowskiego lepiej chyba niż siebie samą. Wychowałam się na nich, słuchałam na szpulach i na kasetach. Nagrywane na koncertach w latach osiemdziesiątych. Śmierć Gintrowskiego... Nie wiem, co napisać...Dla mojego pokolenia był to ktoś bardzo, bardzo ważny. Dziękuję za to, że był i miał wpływ na moje postrzeganie świata. Żadne słowa nie pomogą, dzisiaj będę słuchać i wspominać. Jego i siebie z tamtych lat. Wybrałam piosenki, dla mnie z różnych powodów bardzo ważne. 


Śmiech
Krzysztof Maria Sieniawski
I

Bardzo śmiesznie jest umierać
kiedy żyć byś chciał -
nosić miano Olivera
kiedy jesteś Brown


Jak zabawnie chcieć i nie móc
lub nie chcieć i móc -
dziś Romulus - jutro Remus
jutro trup - dziś wódz


Chciałbyś lecieć za widnokrąg
miasto ci się śni -
czemu żyć chcesz, Pinokio
w korowodzie złych dni?

II

Bardzo śmiesznie wstawać rano
kiedy spać byś chciał
i z twarzyczka zapłakaną
wychodzić na raut


Jak zabawnie myśleć o czymś
kiedy braknie słów -
prosto z pełni w sen wyskoczyć
w roześmiany nów
Chciałbyś słońca - musisz moknąć
myśląc - w to mi graj
... nie umieraj, Pinokio
jeszcze jedna noc -

                                    trwaj















Dokąd nas zaprowadzisz Panie
M. Tercz
Dokąd nas zaprowadzisz, Panie
Bez bagażu i bólu głowy
I gdy nic nam na drodze nie stanie
Czy będziemy mogli zacząć na nowo 


Bo wiesz, u nas nie zawsze jest słońce
Choć przed deszczem nas chroni parasol
Czasem jednak przemoczy nam serca
Inny deszcz, co spływa po twarzy 



Więc nas zabierz bez tych uśmiechów
Co dzień rano zostawianych na lustrze
I bez śniadań, w pośpiechu by zdążyć
Na kolejny autobus do jutra 



Bo my tu tak do jutra, do zaraz
Do pierwszego i do wakacji
Rozliczając gniuszy z geniuszu
A zjadaczy chleba z kolacji 



Więc już jutro zaprowadź nas, Panie
Bez bagażu i bólu głowy
I gdy nic nam na drodze nie stanie
Spróbujemy zacząć na nowo



sobota, 20 października 2012

Moja tajemnicza sąsiadka

Historia lubi się powtarzać niestety. Kiedy Zola uparcie krytykował Haussmanna i jego mocodawcę Napoleona III za to, co zrobili z Paryżem i jego mieszkańcami, zapewne nie przypuszczał, jak bardzo aktualne będą jego słowa po ponad 150 latach. To, co czytamy jako opowieści o odległej przeszłości, nadal pozostaje aktualne, zwłaszcza w mieście, którego dotyczy.

Kiedy mieszkałam w Paryżu, moją sąsiadką była pewna tajemnicza starsza pani. Bardzo elegancka, zawsze dyskretna. Mieszkała z mężem, który, z tego co pamiętam, bardzo chorował. Często rozmawiałyśmy, czuło się bijącą od niej życzliwość. Gdy urodził się Kajtek, co jakiś czas dostawałam od niej mały prezent dla niego. Mały, ale zawsze z najwyższej półki. Wiedziałam, że jest właścicielką butiku z biżuterią na rue Saint-Honoré, ale nigdy nie wchodziłyśmy na tematy dotyczące pracy, gawędziłyśmy o życiu, o dawnym Paryżu, o jej wspomnieniach z rue de Rivoli, przy której mieszkała od urodzenia, w pięknym apartamencie z oknami wychodzącymi na ogród Tuileries. Jednocześnie miało się wrażenie obcowania z kimś z innej epoki, ten niewymuszony szyk, piękny język i lekki dystans, od razu wymuszały szacunek i mobilizowały się do porzucenia francuskiego "z ulicy". Ileż ja się od niej nauczyłam!

Niedawno dowiedziałam się trochę więcej, bo trafiłam na artykuł La résistante de la place Vendôme. Nigdy bym nie pomyślała, że ta cudowna, miła dama (inne słowo do niej nie pasuje) tyle w życiu przeszła. Rzeczywiście, jak potwierdza to artykuł, wolała opowiadać o czasach powojennych. Tęsknię za nią, chciałam coś osobistego o niej napisać, ale nie przypuszczałam, że natrafię na taką historię. 



Walcząca z placu Vendôme

Starsza pani, Annette Barboza, usiłuje ratować swój butik z biżuterią o powierzchni 7 m2 stworzony przez jej ojca w 1928 roku. Ma ciężkiego przeciwnika, giganta LVHM*.





Jest perfekcyjna. Włosy zebrane w elegancki koczek, niebieskie przenikliwe spojrzenie, delikatny makijaż, długi naszyjnik. W wieku 80 lat, Annette Barboza, trzyma się prosto w każdych okolicznościach. W swoim miniaturowym butiku z biżuterią przetrwała prawie wiek. Te 7m² przy 356, rue Saint-Honoré, na rogu place Vendôme z jego wielkimi luksusowymi sklepami, to prawdziwa szkatułka na biżuterię, pełna skarbów z XVIII i XIX wieku - kamei z agatu i złota, pierścionków z kości słoniowej i turkusów. Tu czas się zatrzymał; tymczasem życie wokół biegnie swoim torem.

Ostatni butik w dawnym stylu

Place Vendôme, odgłosy remontu. Od ponad trzech miesięcy sklepik Annette Barboza jest ukryty za wielkimi drewnianymi palisadami. Zarząd zabytków historycznych nakazał właścicielom kamienic naprawę fasad i dachów. Właściciele starają się zminimalizować niedogodności spowodowane przez remont, ale nie są za niego w żaden sposób odpowiedzialni - dowiadujemy się od dyrekcji departamentu komunikacji w LVHM.

W oczekiwaniu na zakończenie prac remontowych butik pani Barboza został wymazany z pejzażu, a ona sama żyje w  przekonaniu, że nie jest już mile widziana w dzielnicy. Jeśli jej umowa najmu nie zostanie przedłużona na koniec roku, czego się obawia, ze ściśniętym sercem będzie musiała zamknąć interes. Ale Annette nie podda się tak łatwo. Nie boi się wystąpić przeciw gigantowi luksusu. "Od lat, sąsiadujący Guerlain, ma chrapkę na jej butik, a Louis Vuitton również chce otworzyć atelier jubilerskie na place Vendôme" - podkreśla Sara Chouraqui, adwokat Annette Barboza.
"Czuję się jak w grobowcu, to przykre" - stwierdza osiemdziesięcioletnia właścicielka - "Próbują mnie złamać. Dla nich to tylko 7m², dla mnie cała moja historia". LVMH oficjalnie   stanowczo zaprzecza , jakoby miał zamiar szkodzić pani Barboza. "Jeśli ona stąd odejdzie, zniknie  ostatni  sklep w starym stylu w tej dzielnicy. Zamknie się kolejna karta historii." - żałuje Fatiah Amer, zarządzająca pobliskiej Opera Gallery.

Annette Barboza nie było jeszcze na świecie, gdy jej ojciec Pierre Barboza, handlarz perłami, z pochodzenia Portugalczyk, kupił butik. Pewnego dnia, w 1928 roku, nabył piękną bransoletę ze szmaragdami. Wracając do domu, spotkał na placu Vendôme swojego przyjaciela, który właśnie został właścicielem sklepiku na rue Saint-Honoré. Barboza obejrzał i wymienił bransoletę na lokal.

Bolesna przeszłość

Rodzina Barboza mieszkała na rue de Rivoli, dwie ekspedientki królowały w sklepie. Ale podczas kryzysu, w roku 1933, również Odette Barboza, matka Annette, przychodziła tutaj do pracy. Przed wojną jej córka wolała w nim spędzać swój czas niż odrabiać lekcje.
W 1941 roku Bijouterie Barboza została oznaczona, jako "interes żydowski" i objęta nadzorem komisarza. Od 1942 roku Annette nosiła żółtą gwiazdę Dawida. Pewnego wieczoru, na oczach dziesięcioletniej dziewczynki, jej ojciec i szesnastoletni brat, zostali aresztowani w mieszkaniu przy rue de Rivoli. Deportowani do Auschwitz, już nigdy nie wrócili do domu. Annette nie chce wspominać tego okresu. To jej córka, Agnès, opowiada, jak babcia, Odette, odzyskała butik po wojnie. "Inès, jedna z ekspedientek, odkładała zarobione pieniądze i ryzykowała życiem pomagając Odette, ukrytej na prowincji. Dlatego ten butik jest tak ważny dla mojej mamy." Annette woli wspominać wyzwolenie i pokazuje zdjęcia żołnierzy amerykańskich, stojących w kolejce przed perfumerią Guerlain, sąsiadującą z Bijouterie Barboza.  Ta ostatnia staje na równi z wielkimi i szybko zyskuje klientelę wśród gwiazd i milionerów zaglądających do "złotego trójkąta"**. Annette zapamiętała zwłaszcza Jeana Anouilh'a. "Nazywał moją mamę Madame Perles. Słyszeliśmy także śmiech i śpiew Henri'ego Salvadora rozbrzmiewający na podwórku  kamienicy sąsiadującej z naszą. To był czas, gdy chodziliśmy myć biżuterię w fontannie na podwórku."

Catherine Deneuve, Audrey Tautou et Paul Mc Cartney

Agnès zaprzyjaźniła się ze słynną pieśniarką Barbarą: "Przychodziła tu aż do samego końca. To były wzruszające wizyty." Dzisiaj Catherine Deneuve, Carole Bouquet, Inès de la Fressange, Valérie Lemercier, Clotilde Courau czy Audrey Tautou wspominają często Bijouterie Barboza jako jedno ze swoich ulubionych miejsc. I sir Paul Mc Cartney pojawia się tu dwa razy w roku. "To adres historyczny"- potwierdza jubiler Jean Vendome -  Reprezentujący savoir-faire  który zanika. Chcą tu zrobić dzielnicę słynnych marek, w ten sposób place Vendôme straci swoją duszę."

Adeline Fleury - Le Journal du dimanche - 12 mai 2012

Biżuteria z butiku Barboza została wypożyczona do serialu nakręconego na podstawie W poszukiwaniu straconego czasu Marcela Prousta. Zdjęcia można obejrzeć tutaj:





*Louis Vuitton Moët Hennessy - francuski koncern, właściciel, między innymi, takich marek jak Louis Vuitton, Céline, Loewe, Fendi, Donna Karan, Berluti, Givenchy, Marc Jacobs, Kenzo, Sephora, La Samaritaine, Le Bon Marché, Christian Dior Perfums, Givenchy Perfums, Guerlain, Kenzo Perfums, Moët & Chandon, Dom Perignon, Mercier, Veuve Clicquot-Ponsardin oraz Belvedere i Chopin!

** Złoty trójkąt - Le Triangle d'or - część ósmej dzielnicy Paryża, zamieszkana przez najbogatszych, gdzie znajdują się najbardziej ekskluzywne sklepy, restauracje i inne lokale usługowe

piątek, 19 października 2012

Niezwykła malarka


Marie-Clémentine Valade, lepiej znana jako Suzanne Valadon był francuską malarką. Jedyną w swoim rodzaju, bo w czasach, kiedy odniosła sukces, ta domena artystyczna była zarezerwowana przede wszystkim dla mężczyzn. Kobiety malowały, a jakże i nawet z sukcesami, ale raczej portrety, sceny rodzinne, kwiaty i dzieci. Suzanne swoim talentem i temperamentem wywalczyła sobie miejsce, nie stroniąc od malowania aktów.  

W czasach, gdy kobiety nie miały żadnych praw, zależne od ojców i mężów, ona żyła, jak chciała. Była bezpruderyjną modelką, obracała się wśród artystów, których na jej ukochanym Montmartrze nie brakowało, tańczyła do upadłego w Moulin de la Galette i nie stroniła od alkoholu, często odwiedzając knajpki na wzgórzu. W wieku 18 lat została matką. Nie wiadomo kto był naprawdę ojcem jej syna, Maurice'a Utrillo, bo w tym samym czasie romansowała z dwoma mężczyznami. Jeden z nich dał jednak dziecku swoje nazwisko, chociaż nigdy się nim nie interesował. 


Tym, którzy czytają po francusku, polecam świetną książkę Jeanne Champion Suzanne Valadon ou la recherche de la verité (Suzanne Valadon. W poszukiwaniu prawdy).  U nas wydano niezłą biografię Dramat Zuzanny Valadon Johna Storma. (TU książka w wersji angielskiej). Z całą sympatią dla drugiego tytułu muszę jednak napisać, że jest przesadzony. Oczywiście, nie miała lekkiego życia, ale nie było ono dramatem. To, co się w nim działo, było w większości jej wyborem i ponosiła tego konsekwencje. Miała tę wielką siłę, że sama podejmowała decyzję, w czasach, gdy o losie kobiety decydowali mężczyźni. Nie można jej nawet nazwać nowoczesną, bo wyprzedziła znacznie swoją epokę. Podejrzewam, że nawet dzisiaj by szokowała.







Suzanne był nieślubną córką praczki, przez to od urodzenia już skazaną na złą opinię. Do nie swoich grzechów, dołożyła później i własne. Nie zaprzątała sobie głowy opinią innych, może dlatego, że musiała być od początku uodporniona na szepty za plecami. W szkole prowadzonej przez zakonnice, nie potrafiła się odnaleźć, bo najlepiej się czuła na uliczkach Montmartre'u, z zapałem bazgrząc po murach i chodnikach. Swoją karierę artystyczną rozpoczęła jako cyrkowa akrobatka, ale fatalny upadek z trapezu zakończył wkrótce wygibasy pod kopułą cyrku. To, że mieszkała na Montmartrze miało znaczący wpływ na jej przygodę ze sztuką. Nie było takiej możliwości, żeby się nie zetknęła z artystami tutaj osiadłymi. Jej oryginalna, chmurna uroda przyciągała wzrok i młoda dziewczyna szybko stała się ulubioną modelką takich sław jak Pierre Puvis de Chavannes, Pierre-Auguste Renoir, Henri de Toulouse-Lautrec czy Edgar Degas. Podczas pozowania uważnie podglądała ich pracę. Uczyła się od mistrzów.


 Suzanne na obrazie Renoira

Suzanne z synem





Dagas zachęcał ją do szkicowanie i malowania, Toulouse-Lautrec był w niej zakochany, ona również darzyła uczuciem tego dziwaka, ale ich historia miłosna skończyła się nagle. Suzanne zagroziła, że popełni samobójstwo, jeśli on się z nią nie ożeni, Lautrec pobiegł po pomoc, gdy wrócił, usłyszał rozmowę Suzanne z jej matką, w której ukochana drwiła z niego bezlitośnie w chwili wielkiego wzburzenia. Nigdy jej tego nie wybaczył. Nie chciał jej widzieć, nie wspominał też o niej więcej. Pozbawiła go jakichkolwiek złudzeń, że może być kochany. Zawróciła też w głowie kompozytorowi Erikowi Satie, zaproponował jej małżeństwo po pierwszej spędzonej wspólnie nocy. Odmówiła, a potem wyszła za mąż za bankiera Paula Moussisa. Satie nie związał się już nigdy z żadną kobietą. 

Suzanne wciąż rozwijała swój talent i zyskiwała nabywców swoich obrazów. Wraz ze ślubem i sławą polepszyła się jej sytuacja materialna. Mimo to nie była szczęśliwa, mąż okazał się zbyt drobnomieszczański, a ukochany syn pił na umór. Ona sama tęskniła za życiem artystycznej bohemy. Zaszokowała po raz kolejny swoje otoczenie, gdy w wieku 44 lat związała się z przyjacielem syna, André Utterem. Malarz miał 23 lata. Zamieszkali razem i nazywano ich Przeklętą trójcą. Nie była to łatwa relacja, a jednak przetrwali w niej rawie 30 lat. Maurice malował i pił coraz więcej, André nigdy nie dorównał talentem żonie i "pasierbowi". Ona musiała to wszystko ogarniać. Z czasem jej życie stawało się coraz bardziej ciężkie i smutne, chociaż była uznaną malarką, pierwszą kobietą przyjętą do Société nationale des beaux-arts. Starzejąc się, patrzyła na kolejne zdrady młodszego męża, na staczającego się coraz bardziej syna. Pociechą byli dla niej jedynie przyjaciele, między innymi Picasso i Braque, którzy wspierali ją do końca. Zmarła 7 kwietnia 1938 roku w wieku 73 lat.



Suzanne, Utter i Utrillo


Musiała być fascynująca. Szła pod prąd całe życie, wszystko zawdzięczała sobie. Nie poddała się nędzy, ludzkiemu gadaniu, przeciwstawiała się fałszywej moralności swojej epoki, tolerującej płatną miłość w ukryciu, a potępiającej prawdziwe uczucia w świetle dnia. Był ekscentryczką, do legendy przeszedł bukiecik marchewek, którym zdobiła suknię. W atelier trzymała kozę, by ta zjadała jej nieudane rysunki, a kota karmiła kawiorem zawsze w piątek, bo przecież należało powstrzymać się od jedzenia mięsa. Szkoda, że jej nazwisko i twórczość wciąż gdzieś się gubi przytłoczone nazwiskami jej kolegów malarzy, a warto się przyjrzeć bliżej tej postaci, bo to nie tylko znakomita malarka, ale bardzo ciekawy człowiek.


Suzanne na obrazie Toulouse-Lautreca

Suzanne na obrazie Puvis de Chavannes'a

 Suzanne na obrazie Modiglianiego

Suzanne u Renoira


Suzanne na obrazach Degasa






Suzanne pozująca






Suzanne w swoim atelier

Obrazy Suzanne Valadon









Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...