Zaczęłam czytać przed chwilą drugi tom dziennika Jerzego Pilcha i od razu zachwyt. Od pierwszych stron. Recenzji nie będzie, bo obiektywizmu we mnie żadnego nie ma w tym wypadku. Wszystko mi się podoba w twórczości Pilcha. A najbardziej to, że nie jest pozer (Kasia - ty wiedz, o co biega ;). W dodatku tak inteligentnych mężczyzn, z poczuciem humoru i dystansem do siebie nie ma wśród naszych pisarzy wielu. Pilch to Pilch. Rolls-Royce, Rolex i Dom Pérignon w jednym.
Co by się nie działo...
Co by się nie działo...
18 lipca 2012
Na szczęście nie straciłem zapału do literatury, na szczęście nie zapomniałem (zanik, widać, idzie inną drogą) zasad rzemiosła. Jedna z najryzykowniejszych i zarazem najtrudniej obalalnych brzmi: żeby napisać dobry wiersz, trzeba przeczytać dobry wiersz. Reguła – ma się rozumieć – dotyczy wszystkich gatunków literackich. Żeby napisać dobrą powieść, opowiadanie czy inny sonet, trzeba takie rzeczy czytać, czytać i jeszcze raz czytać.
Napisałem odruchowo, iż jest to jedna z najryzykowniejszych zasad – wycofuję się z tego szczytowania. Ryzyko w tym – jak i w licznych innych przypadkach – dotyczy wyłącznie grafomanów. „W czasie pisania niczego nie czytam, pragnę zachować całkowitą niezależność, absolutną wierność sobie, niczego nie czytam, albowiem za wszelką cenę pragnę uniknąć czyjegokolwiek wpływu” – wyznaje jeden z drugim nieborak i nie zauważa, jak samobójcze jest to wyznanie. Przecież „czyjś wpływ” – oby jak najwyrazistszy – przeważnie jest jedyną szansą nieszczęśnika, na ogół tylko to co zapożyczone, albo wręcz tylko to co odpisane, miewa w jego tekście jakąś wartość.
Poza wszystkim, cóż to za (to prawda: nienowe) gusło, żeby jak się pisze – nie czytać? Malarz, gdy maluje, obrazów nie ogląda? Nie widzi? Pejzażysta z zamkniętymi oczami po świecie łazi? Rzeźbiarz rzeźb unika, a jak jaki pomnik w dali spostrzeże – śmiertelnie przerażony, iż artyzm jego wtórnością skażony zostanie – w przeciwną stronę spiernicza, aż się kurzy? Kompozytor, gdy komponuje, muzyki nie słucha? Nie słyszy?
Wsłuchiwać się tylko w swój głos wewnętrzny? Wpatrywać w takiż obraz? Po pierwsze – niewykonalne, po drugie – ryzykowne. Co zrobić, jak ani nic nie słychać, ani nic nie widać? Co zrobić, jak wnutriennego głosu, obrazu (czego tam jeszcze) definitywnie brak? Jak to, co robić? Wiadomo co! Ulec wpływowi. Mało powiedziane: szukać wpływu. Czytać. Dużo czytać.
Nie ma takiej okoliczności, w której czytanie by szkodziło, a już przy pisaniu? Otóż przy pisaniu czytać należy jak najwięcej – utalentowanemu nie zaszkodzi, grafomana nie wyleczy. Literatura, która czerpie z literatury – może w tym być pozór jałowizny. Tylko „może” i tylko „pozór”, albowiem – z całą pewnością – literatura obchodząca się bez literatury skazana jest na klęskę.
Pilch jest moim najulubieńszym pisarzem i nie wycofuję się z tego szczytowania :-)
OdpowiedzUsuńDopiero zaczęłam, a już wiem, że do rana nie spocznę. Mam z nim coś takiego, że on pisze dokładnie tak o dokładnie to, co ja chcę czytać. No i nie bez znaczenia jest pewne podobne spojrzenie na świat. Lubię czytać własne myśli podane w tak dosadny, błyskotliwy i akuratny sposób:))
UsuńCzyli mamy tak samo :-)
UsuńOczywiście:)
Usuń